Wpisy archiwalne w kategorii
powyżej 200 km
Dystans całkowity: | 3520.01 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 171:59 |
Średnia prędkość: | 20.47 km/h |
Maksymalna prędkość: | 50.61 km/h |
Liczba aktywności: | 15 |
Średnio na aktywność: | 234.67 km i 11h 27m |
Więcej statystyk |
Żywiołowo dz. III - wstyd przed Ryśkiem
Piątek, 16 marca 2012 | dodano:17.03.2012Kategoria 'Koga, powyżej 200 km, Wypad
Km: | 274.03 | Czas: | 14:25 | km/h: | 19.01 | Pr. maks.: | 47.00 | Rower: | Koga |
Chłopak z nizin rzucił się na górki, co skończyło się katowaniem od 7. do 1. w nocy. Wlokłem się strasznie, a sporo czasu zeszło na postoje - stąd ten wstyd.
Pod Wieliczką, ok. 14. przyłączył się do mnie Waxmund, ale odłączył się za Nowym Brzeskiem z powodu bólu kolana, a ja sam ruszyłem w ciemność po gminy.
W Krakowie jeszcze tylko dmuchnąłem w balonik i dotarłem do Waxa.
Ufff... byłem już wycieńczony i z zapowiadanego piwka wyszła tylko herbata, kąpiel i spaaaaanie.
BTW nie wiem Wax jak ty jechałeś że wyszło Ci 30 km przez Kraków.
Licznik pokazał v max - 72.98 km, ale wydaje mi się że nabił to w mojej kieszeni
Dzień IV
Total odo: 2 747 km
Total time: 140:27 h
Pod Wieliczką, ok. 14. przyłączył się do mnie Waxmund, ale odłączył się za Nowym Brzeskiem z powodu bólu kolana, a ja sam ruszyłem w ciemność po gminy.
W Krakowie jeszcze tylko dmuchnąłem w balonik i dotarłem do Waxa.
Ufff... byłem już wycieńczony i z zapowiadanego piwka wyszła tylko herbata, kąpiel i spaaaaanie.
BTW nie wiem Wax jak ty jechałeś że wyszło Ci 30 km przez Kraków.
Licznik pokazał v max - 72.98 km, ale wydaje mi się że nabił to w mojej kieszeni
Dzień IV
Total odo: 2 747 km
Total time: 140:27 h
Żywiołowo dz. II - Mroczne Widmo
Czwartek, 15 marca 2012 | dodano:24.03.2012Kategoria 'Koga, powyżej 200 km, Wypad
Km: | 241.87 | Czas: | 12:18 | km/h: | 19.66 | Pr. maks.: | 41.44 | Rower: | Koga |
Start z Łodzi trochę po 7.
Już na drodze do Piotrkowa pojawia się problem - schodzi mi powietrze z tylnej opony, ale zostaje go na tyle, że mogę przejechać kilkanaście km do serwisu, gdzie kupiłem dętkę (poprzednia była już zbyt wiele razy łatana). Okazało się też, że opona dogorywa, w niej też jest dziurka i muszę ją załatać.
Od tego momentu nie opuszcza mnie mroczne widmo kolejnych gum, klapy wyjazdu i końca wszechświata.
Spora część trasy przebiegła mi po zakazanej DK1. Planowałem tylko krótkie odcinki, ale jakoś tak wyszło ;-) Dopiero na zjeździe zwrócił mi uwagę kierowca taksówki:
- Co robisz na tej drodze?
- Jadę. Muszę się dostać do Olkusza - odpowiedziałem.
- Nie powinno Cię tu być.
- Już tą drogą jadę spod Piotrkowa. Jest pobocze.
- Kierowcy o tobie mówią. Jesteś ponoć jesteś niebezpieczny.
Przez chwilę poczułem się jak Waxmund XD Poza tym dobrze zrobiłem, bo na równoległej krajówce bez zakazu grasowało Zielone Tico urywające sakwy.
Potem nerwy skołatane pękniętą gumą, ukoiła sielanka na Jurze. Taka chwila wytchnienia przed kolejnymi problemami - dziura w przedniej oponie. No w mordę! Przez 15 kkm ani razu nie nawaliła. Widać czekała na odpowiedni moment. I znów nie było to zwykłe przebicie, a rozcięcie. Ale resztek ciśnienia starczyło na kilkadziesiąt km i załatałem dętkę dopiero na noclegu i wbrew obawom było to Ostatnie Łatanie.
Potem to już tylko, marznięcie w mgłach, ostatnie gminy tego dnia i wleczenie się po górkach ze zmęczenia, bo ostatni posiłek jadłem kilka h wcześniej.
Ostatecznie po. 23. doturlałem się do MarkaR
Dzień III
Total odo: 2 473 km
Total time: 126:02 h
Już na drodze do Piotrkowa pojawia się problem - schodzi mi powietrze z tylnej opony, ale zostaje go na tyle, że mogę przejechać kilkanaście km do serwisu, gdzie kupiłem dętkę (poprzednia była już zbyt wiele razy łatana). Okazało się też, że opona dogorywa, w niej też jest dziurka i muszę ją załatać.
Od tego momentu nie opuszcza mnie mroczne widmo kolejnych gum, klapy wyjazdu i końca wszechświata.
Spora część trasy przebiegła mi po zakazanej DK1. Planowałem tylko krótkie odcinki, ale jakoś tak wyszło ;-) Dopiero na zjeździe zwrócił mi uwagę kierowca taksówki:
- Co robisz na tej drodze?
- Jadę. Muszę się dostać do Olkusza - odpowiedziałem.
- Nie powinno Cię tu być.
- Już tą drogą jadę spod Piotrkowa. Jest pobocze.
- Kierowcy o tobie mówią. Jesteś ponoć jesteś niebezpieczny.
Przez chwilę poczułem się jak Waxmund XD Poza tym dobrze zrobiłem, bo na równoległej krajówce bez zakazu grasowało Zielone Tico urywające sakwy.
Potem nerwy skołatane pękniętą gumą, ukoiła sielanka na Jurze. Taka chwila wytchnienia przed kolejnymi problemami - dziura w przedniej oponie. No w mordę! Przez 15 kkm ani razu nie nawaliła. Widać czekała na odpowiedni moment. I znów nie było to zwykłe przebicie, a rozcięcie. Ale resztek ciśnienia starczyło na kilkadziesiąt km i załatałem dętkę dopiero na noclegu i wbrew obawom było to Ostatnie Łatanie.
Potem to już tylko, marznięcie w mgłach, ostatnie gminy tego dnia i wleczenie się po górkach ze zmęczenia, bo ostatni posiłek jadłem kilka h wcześniej.
Ostatecznie po. 23. doturlałem się do MarkaR
Dzień III
Total odo: 2 473 km
Total time: 126:02 h
Po gminę
Piątek, 2 marca 2012 | dodano:02.03.2012Kategoria 'Koga, powyżej 200 km, Wycieczka
Km: | 200.13 | Czas: | 09:44 | km/h: | 20.56 | Pr. maks.: | 34.84 | Rower: | Koga |
Trzeba było się kopnąć po gminę Wodzierady.
Jechałem w zasadzie cały dzień - ruszyłem chwilę przed wschodem (kilka min. przed 6.), wróciłem tuż przed zachodem (ok. 17.)
Trzeba będzie powoli zacząć myśleć o wymianie napędu. Luz na łożyskach suportu (HTII), łańcuch skacze, a z największej tarczy zrzuciło mi go ok. 10 razy. Nawet maksymalne wkręcenie śrubki przy przerzutce nic nie pomogło.
Jeden facet mnie zagadnął, ile już przejechałem, bo widział mnie wcześniej. Gdy usłyszał odpowiedź (130 km) powiedział: "to długo pożyjesz, o ile jakiś samochód Cię nie zabije". :P
Ach, muszę sprostować stwierdzenie z poprzedniego wpisu. Jeszcze trzeba się 'doubierać' na postoju ;)
Konin - Święte - Koło - Dąbie - Uniejów - Poddębice - Kałów - Puczniew - Piorunów - Małyń - Pudłówek - Poddębice - Uniejów - Turek - Wyszyna - Brzeźno - Konin
Total odo: 1 738 km
Total time: 91:20 h
Jechałem w zasadzie cały dzień - ruszyłem chwilę przed wschodem (kilka min. przed 6.), wróciłem tuż przed zachodem (ok. 17.)
Trzeba będzie powoli zacząć myśleć o wymianie napędu. Luz na łożyskach suportu (HTII), łańcuch skacze, a z największej tarczy zrzuciło mi go ok. 10 razy. Nawet maksymalne wkręcenie śrubki przy przerzutce nic nie pomogło.
Jeden facet mnie zagadnął, ile już przejechałem, bo widział mnie wcześniej. Gdy usłyszał odpowiedź (130 km) powiedział: "to długo pożyjesz, o ile jakiś samochód Cię nie zabije". :P
Ach, muszę sprostować stwierdzenie z poprzedniego wpisu. Jeszcze trzeba się 'doubierać' na postoju ;)
Konin - Święte - Koło - Dąbie - Uniejów - Poddębice - Kałów - Puczniew - Piorunów - Małyń - Pudłówek - Poddębice - Uniejów - Turek - Wyszyna - Brzeźno - Konin
Total odo: 1 738 km
Total time: 91:20 h
Dzień II - na Wyprawkę
Piątek, 27 stycznia 2012 | dodano:05.02.2012Kategoria 'Koga, powyżej 200 km, Wypad
Km: | 262.04 | Czas: | 14:09 | km/h: | 18.52 | Pr. maks.: | 37.19 | Rower: | Koga |
Rano nie musiałem się zrywać, bo sklep i tak otwierają o 10. Złożyłem reklamację, odtwarzacz przyjęli (to już sukces! ciekawe jak będzie z realizacją) i ruszyłem w trasę ok. 10.30. Sądziłem że dojeżdżając do Częstochowy będę miał na liczniku ok 200 km i zdążę przed 21. Rzeczywistość kopnęła mnie w jajka...
Przebitka przez Łódź i Pabianice... tfu!
Potem wojewódzką pod lekki wiatr do Bełchatowa. Gdzieś w połowie minął mnie kolarz, ale nie byłem w stanie wyrobić jego tempa i musiałem mu zsiąść z koła. Za to za Bełchatowem poł.-wsch. wiatr ładnie popychał i tak leciutko doturlałem się za Szczerców gdzie przystąpiłem do ciężkiego gminobrania.
W Konopnicy wyczułem ze obciera mi błotnik o koło, po oględzinach okazało się że
pękła dolna śruba mocująca bagażnik do ramy (i to tak perfidnie że nic z owej śruby nie wystaje z oczka). Jako że nie miałem ochoty na śrubkarską robotę na mrozie, jechałem na pojedynczym mocowaniu... do końca Wyprawki :-P
Cała ta heca sprawiła że ominąłem zjazd na Osjaków, co zauważyłem 5 km dalej, zawracać się zbytnio nie opłacało, dlatego postanowiłem kontynuować objazd. Zaczęło się robić ciemno, a mi wpadło kolejnych kilka 'dodatkowych' kilometrów - za Osjakowem planowałem skrót przez las (ponoć drogą utwardzoną) do Krzeczowa, ale jadąc krajową ósemką, nawet nie wypatrzyłem zjazdu, dlatego musiałem robić objazd przez Olewin i Wierzchlas...
Tu na mapce zaznaczyłem jak chciałem jechać (niebieski) a jak to odbyło się w praktyce (czerwony). + 20 km :(
Zaczęło robić się późno, ale postanowiłem nie odpuszczać gminom :-)
Kilka km dalej... parę minut później (na wojewódzkiej do Częstochowy jechałem między 22. a 23.)... i kilka stopni mniej (jeden z wyświetlaczy po drodze pokazywał -13*, a po północy, za Częstochową było już -14,5*)... Zaczęło mi się odechciewać i myślałem żeby przeczekać noc na dworcu, ale telefon od MartwejWiewiórki i wesoły gwar ekipy wyprawowej w tle (i słowo 'alkohol' :-P) podziałał motywująco.
Już za Częstochową przez okienko w drzwiach kupiłem wodę i napój. Czegoś rozgrzewającego się nie udało nabyć, bo po chwili namysłu sprzedawca stwierdził że nie można płacić kartą (pomimo naklejki na drzwiach 'tu zapłacisz kartą...") :-P Może w tej okolicy tylko gangsterzy jeżdżą na czarnych rowerach, więc chłop się wystraszył i nie chciał mnie wpuścić ;-)
Na koniec nie chciało mi się nawet robić dwóch km żeby zaliczyć pobliską gminę, skierowałem się na Cieszową i ok. 3. grzałem się przy ognisku.
Zamierzałem tak stać przy ognii całą noc, bo obawiałem się że wymarznę w nocy, ale zmęczenie szybko mnie pokonało. I dobrze, bo moje obawy okazały się niepotrzebne.
Dzień III
Total odo: 1 260 km
Total time: 63:45 h
Przebitka przez Łódź i Pabianice... tfu!
Potem wojewódzką pod lekki wiatr do Bełchatowa. Gdzieś w połowie minął mnie kolarz, ale nie byłem w stanie wyrobić jego tempa i musiałem mu zsiąść z koła. Za to za Bełchatowem poł.-wsch. wiatr ładnie popychał i tak leciutko doturlałem się za Szczerców gdzie przystąpiłem do ciężkiego gminobrania.
W Konopnicy wyczułem ze obciera mi błotnik o koło, po oględzinach okazało się że
pękła dolna śruba mocująca bagażnik do ramy (i to tak perfidnie że nic z owej śruby nie wystaje z oczka). Jako że nie miałem ochoty na śrubkarską robotę na mrozie, jechałem na pojedynczym mocowaniu... do końca Wyprawki :-P
Cała ta heca sprawiła że ominąłem zjazd na Osjaków, co zauważyłem 5 km dalej, zawracać się zbytnio nie opłacało, dlatego postanowiłem kontynuować objazd. Zaczęło się robić ciemno, a mi wpadło kolejnych kilka 'dodatkowych' kilometrów - za Osjakowem planowałem skrót przez las (ponoć drogą utwardzoną) do Krzeczowa, ale jadąc krajową ósemką, nawet nie wypatrzyłem zjazdu, dlatego musiałem robić objazd przez Olewin i Wierzchlas...
Tu na mapce zaznaczyłem jak chciałem jechać (niebieski) a jak to odbyło się w praktyce (czerwony). + 20 km :(
Zaczęło robić się późno, ale postanowiłem nie odpuszczać gminom :-)
Kilka km dalej... parę minut później (na wojewódzkiej do Częstochowy jechałem między 22. a 23.)... i kilka stopni mniej (jeden z wyświetlaczy po drodze pokazywał -13*, a po północy, za Częstochową było już -14,5*)... Zaczęło mi się odechciewać i myślałem żeby przeczekać noc na dworcu, ale telefon od MartwejWiewiórki i wesoły gwar ekipy wyprawowej w tle (i słowo 'alkohol' :-P) podziałał motywująco.
Już za Częstochową przez okienko w drzwiach kupiłem wodę i napój. Czegoś rozgrzewającego się nie udało nabyć, bo po chwili namysłu sprzedawca stwierdził że nie można płacić kartą (pomimo naklejki na drzwiach 'tu zapłacisz kartą...") :-P Może w tej okolicy tylko gangsterzy jeżdżą na czarnych rowerach, więc chłop się wystraszył i nie chciał mnie wpuścić ;-)
Na koniec nie chciało mi się nawet robić dwóch km żeby zaliczyć pobliską gminę, skierowałem się na Cieszową i ok. 3. grzałem się przy ognisku.
Zamierzałem tak stać przy ognii całą noc, bo obawiałem się że wymarznę w nocy, ale zmęczenie szybko mnie pokonało. I dobrze, bo moje obawy okazały się niepotrzebne.
Dzień III
Total odo: 1 260 km
Total time: 63:45 h
W interesach
Piątek, 20 stycznia 2012 | dodano:21.01.2012Kategoria 'Koga, powyżej 200 km, Wycieczka
Km: | 260.39 | Czas: | 12:36 | km/h: | 20.67 | Pr. maks.: | 37.19 | Rower: | Koga |
Prognozy w końcu nie wyglądały tak pesymistycznie jak do tej pory, bo i deszczu miało nie być za dużo i wiatr w miarę łaskawy... no to co? MYK w drogę, kilka minut po siódmej.
Myślałem że będzie to zwykłe w te i nazad, ALE NIE!
Zaczęło się kilka kilometrów za Koninem - lekko przyhamowałem z przodu i rzuciło mnie jak szmatą :P Wpadłem w poślizg, zdążyłem pomyśleć o samochodzie jadącym za mną i o zrobieniu czegokolwiek żeby się przed nim nie wyłożyć. Zdążyłem się podeprzeć nogą i wykręciłem piękny piruet - obróciło mnie o 360* (no dobra, przesiadam - było tego ok. 330* stopni). Trauma taka że aż do Skulska wolałem się nie rozpędzać na tej szklance.
Zjedzone wczoraj wieczorem spaghetti działało jak napęd atomowy - na trasie skromne 'cośtam' wsunąłem dopiero ok. 80. kaema, bardziej 'na zaś' niż z głodu.
Na trasie 25. kilkanaście kilometrów przed Bydgoszczą pojawia się zakaz dla rowerów, oczywiście sensownej alternatywy nie ma. Jeszcze na poprawę nastroju kawałek za znakiem zakazu wyminął mnie radiowóz :P już w głowi zacząłem układać bajerę żeby nie wlepili mandatu, ale chyba Polucjanci mieli co innego do roboty, bo nie zwrócili na mnie uwagi.
Potem przebicie się przez Bydgoszcz (duże miasto - duże skrzyżowania, kilkupasmówki - tfu!) do magazynu CentrumRowerowego, by odebrać zamówienie - w końcu będę miał porządne światło na rowerze! Chłopaki jeszcze zalali mi termos i ruszyłem powrotem do domu. Jako że jazda na ruchliwej drodze jest dość męcząca, postanowiłem nadłożyć kilkanaście kilometrów i wrócić wojewódzkimi przez Łabiszyn, Barcin i Mogilno.
Po drodze zaczął sypać śnieg, nie dość że intensywnie to do tego wielkimi płatkami, na szczęście trwało to tylko kilka minut.
Za Barcinem droga zrobiła się dziwna - wąska i dziurawa, wojewódzkiej to nie przystoi. Zacząłem podejrzewać że się zgubiłem, moje wątpliwości się rozwiały gdy pośrodku niczego, szutrem wjechałem w las. A tu nagle jak z niebios z góry zjeżdża samochód :P Jak na zawołanie. Zatrzymałem go żeby zapytać o drogę patrzę a w środku para nastolatków. Nooo tak - las, odludzie i wszystko jasne! :D :D :D Szybko się ulotniłem żeby im nie przeszkadzać i zgodnie z ich instrukcją wróciłem do Barcina :P
Dalej horror - 'oszklona' brokatowa nawierzchnia. Na szczęście do domu dowiozłem wszystkie zęby. Na szczęście kilka kilometrów za Mogilnem było chyba cieplej, bo asfalt był mokry, ale 'szorstki'.
No i tak kilometr po kilometrze dojechałem do domu ok. 21.45.
Jechało się świetnie, pogoda jak na zimę była super. Mogłem tak sobie jechać i jechać, nie myślałem też jak na innych wycieczkach - 'byle do domu', a nawet przed Kazimierzem Biskupim zapuściłem się w nieznane, na co nie zdecydowałbym się gdybym chciał się jak najszybciej zaleźć w domu. Wiatr - do Bydgoszczy lekko w plecy, gdy wracałem nie przeszkadzał zbytnio.
No i lampka - Sigma Lightster się świetnie sprawdziła!
O! i to jest moja najwcześniejsza dwuseta w roku jaką zrobiłem.
Żyć, jechać i nie umierać! :D
Myślałem że będzie to zwykłe w te i nazad, ALE NIE!
Zaczęło się kilka kilometrów za Koninem - lekko przyhamowałem z przodu i rzuciło mnie jak szmatą :P Wpadłem w poślizg, zdążyłem pomyśleć o samochodzie jadącym za mną i o zrobieniu czegokolwiek żeby się przed nim nie wyłożyć. Zdążyłem się podeprzeć nogą i wykręciłem piękny piruet - obróciło mnie o 360* (no dobra, przesiadam - było tego ok. 330* stopni). Trauma taka że aż do Skulska wolałem się nie rozpędzać na tej szklance.
Zjedzone wczoraj wieczorem spaghetti działało jak napęd atomowy - na trasie skromne 'cośtam' wsunąłem dopiero ok. 80. kaema, bardziej 'na zaś' niż z głodu.
Na trasie 25. kilkanaście kilometrów przed Bydgoszczą pojawia się zakaz dla rowerów, oczywiście sensownej alternatywy nie ma. Jeszcze na poprawę nastroju kawałek za znakiem zakazu wyminął mnie radiowóz :P już w głowi zacząłem układać bajerę żeby nie wlepili mandatu, ale chyba Polucjanci mieli co innego do roboty, bo nie zwrócili na mnie uwagi.
Potem przebicie się przez Bydgoszcz (duże miasto - duże skrzyżowania, kilkupasmówki - tfu!) do magazynu CentrumRowerowego, by odebrać zamówienie - w końcu będę miał porządne światło na rowerze! Chłopaki jeszcze zalali mi termos i ruszyłem powrotem do domu. Jako że jazda na ruchliwej drodze jest dość męcząca, postanowiłem nadłożyć kilkanaście kilometrów i wrócić wojewódzkimi przez Łabiszyn, Barcin i Mogilno.
Po drodze zaczął sypać śnieg, nie dość że intensywnie to do tego wielkimi płatkami, na szczęście trwało to tylko kilka minut.
Za Barcinem droga zrobiła się dziwna - wąska i dziurawa, wojewódzkiej to nie przystoi. Zacząłem podejrzewać że się zgubiłem, moje wątpliwości się rozwiały gdy pośrodku niczego, szutrem wjechałem w las. A tu nagle jak z niebios z góry zjeżdża samochód :P Jak na zawołanie. Zatrzymałem go żeby zapytać o drogę patrzę a w środku para nastolatków. Nooo tak - las, odludzie i wszystko jasne! :D :D :D Szybko się ulotniłem żeby im nie przeszkadzać i zgodnie z ich instrukcją wróciłem do Barcina :P
Dalej horror - 'oszklona' brokatowa nawierzchnia. Na szczęście do domu dowiozłem wszystkie zęby. Na szczęście kilka kilometrów za Mogilnem było chyba cieplej, bo asfalt był mokry, ale 'szorstki'.
No i tak kilometr po kilometrze dojechałem do domu ok. 21.45.
Jechało się świetnie, pogoda jak na zimę była super. Mogłem tak sobie jechać i jechać, nie myślałem też jak na innych wycieczkach - 'byle do domu', a nawet przed Kazimierzem Biskupim zapuściłem się w nieznane, na co nie zdecydowałbym się gdybym chciał się jak najszybciej zaleźć w domu. Wiatr - do Bydgoszczy lekko w plecy, gdy wracałem nie przeszkadzał zbytnio.
No i lampka - Sigma Lightster się świetnie sprawdziła!
O! i to jest moja najwcześniejsza dwuseta w roku jaką zrobiłem.
Żyć, jechać i nie umierać! :D