Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Gminne zdobycze

Linki

Znajomi

wszyscy znajomi(46)
ministat liczniki.org
Wpisy archiwalne w kategorii

tęgie dystanse

Dystans całkowity:1398.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:61:47
Średnia prędkość:22.64 km/h
Maksymalna prędkość:47.09 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:349.65 km i 15h 26m
Więcej statystyk

1 dzień, 4 miasta

Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano:02.07.2012Kategoria 'Koga, tęgie dystanse, Wycieczka
Km:344.35Czas:15:29km/h:22.24Pr. maks.:36.49Rower:Koga

W 2008, przed pierwszą wyprawą, urządziłem sobie test kondycyjny pt. 4 dni, 4 miasta. Odwiedziłem wtedy: Wrześnię (150 km), Kalisz (137 km), Kłodawę (114 km) i Kruszwicę (131 km). Znajdowały się one na czterech skrajach mapy, którą wówczas dysponowałem i poza którą się nie zapuszczałem ;-) Sprawdzian oczywiście zaliczyłem.
Ostatnio, w ramach nabijania kilometrów postanowiłem odwiedzić je w ciągu jednego dnia.

Start jak zwykle opóźniony (przed 4.), za to początek (do Kruszwicy) dość szybki. Potem, gdy skierowałem się na Kłodawę, a słońce przygrzało, zaczęło się zamulanie... Upał i nieprzespana noc nieźle mnie usypiały, gdy w czasie przerwy leżałem na ławce.
Sądzę, że gdybym był logicznie myślącym człowiekiem, ustąpiłbym pogodzie i wrócił prosto do Konina, tak to trochę się nad sobą poznęcałem :D

Chwila ulgi nastąpiła, gdy spadł deszcz, ale był jakiś taki niemrawy i ustąpił po 20 min.

Dziwnie się jechało, gdy będąc 30 km od domu, czekało mnie jeszcze 200 km trasy.

W Kaliszu orzeźwiłem się mocząc nogi w fontannie. Trzody narobiłem, pewnie złapałem grzyba, ale dla kilku minut przyjemności było warto :D



Potem odcinek Kalisz - Września ciągnął się jak smark po firanie, szczególnie ostatnie km do Pyzdr.
Ale gdy osiągnąłem ostatni cel, rozbudziłem się i po odpoczynku, wyraźnie szybciej ruszyłem do domu. Wróciłem kilka min. po 23.




Total odo: 7 661 km
Total time: 372:30 h

Trzeci maraton w Radlinie!

Sobota, 16 czerwca 2012 | dodano:22.06.2012Kategoria 'Koga, tęgie dystanse, Wypad
Km:450.29Czas:18:29km/h:24.36Pr. maks.:47.09Rower:Koga

Pobudka o 6.50, choć planowo miało nastąpić to prawie godzinę wcześniej. Nie ma tego złego... Nawet grupa nie musiała na mnie czekać! Dzień się ledwo zaczął, a już mam sukces na koncie! :D

Na miejscu startu okazuje się że, dalej opona w jednym miejscu schodzi z obręczy. Cóż nie ma czasu na zabawy z gumkami, jadę na żywca! :D


0-75 km - Nieś mnie euforio!


fot. Wojtek 'WuJekG'

Okazało się że, znowu się zakręciłem i nie ruszam z Joszkiem (Łukasz) i Markiem, a 10 min przed nimi, w gr. 4 (razem z bixem) z numerem 44 (dobry Kaliber :D ).
Stając na linii startu czuję tremę - 'to już!', 'doba zasuwania na rowerze', 'czy dam radę?' i inne budujące myśli.
Naszej grupie polecenie startu wydał gość z Japonii. Jeszcze chwila - jeszcze tylko krótka instrukcja obsługi pistoletu... i stało się... huk wystrzału... ruszamy. "Do zobaczenia jutro rano mój wewnętrzny leniwcu!"
Grupę straciłem dość szybko, ale za to dogonili mnie maruderzy - dwóch gości na szosach - Janusz i Czesiek. Razem z nimi pokonuję większą część pierwszego etapu. Gdzieś w okolicach Skoczowa dołączył jeszcze ostatni zawodnik z naszej grupy - Darek z Legnicy, jadący na trekkingowej Kodze. Po drodze wyprzedził nas Endriuch, Wujek (zawsze było go łatwo rozpoznać, bo najgłośniej pozdrawiał mijanych :D ), a później offensive_tomato któremu już miałem wsiąść na koło, ale obawiałem się że, jego tempo może okazać się dla mnie za mocne.
Miło wspominam ten pierwszy odcinek - przepełniony byłem euforią - pierwsze zawody, kilometry mijają błyskawicznie, kontuzjowane kolano milczy, już zdążyłem poznać kilka osób, wszystko szło gładko. Nawet spore bicie w przedniej oponie nie psuje mi nastroju i myślałem że może uda się tak przejechać cały maraton i ten wpis będę mógł zatytułować "450km na bicie" :D
Za Ustroniem zaczęło się wypatrywanie Waxmunda robiącego kolejna rundę. Jedzie peleton, na czele ktoś w koszulce BBtour, ale skoro jedzie na czele, to na pewno nie Wax :D Następny był samotny kolarz - odpada, spodziewam się go na czyimś kole. Był w trzeciej mijającej nas grupie. Tu muszę też zwrócić mu honor - mówił i pisał ( ;-) ) że sam też ciągnął grupę.
Jeszcze izotonik - mi nie podszedł od początku - w ustach pozostawała mi 'gule' i nawet jak dla mnie - słodzącego herbatę trzema łyżeczkami - był za słodki. Miał za to jeden plus - gdy po nim napiłem się wody gazowanej poczułem się wspaniale, dawno żaden płyn nie przyniósł mi takiego orzeźwienia.
Pod koniec, na górkach, razem z Cześkiem trochę odeszliśmy reszcie grupy. Końcowy podjazd okazał się bardzo łagodny - spokojnie dawałem radę jechać ~20km/h, jedynie wypatrywanie punktu kontrolnego nadwyrężało cierpliwość. O już jest!


75-150 km - Czy я ich dogoniat?
Na punkcie dojechali Marek i Joszko. Reszta mojej grupy, dotarła kilka min później, przez co z Cześkiem postanawiamy nie czekać. Minąłem bixa, ale długo nie pocieszyłem się zjazdem, bo w końcu złapałem kapcia. Prawdopodobnie dętka w końcu wylazła na wierzch. I znowu Wisła sobie ze mnie drwi. Szybka wymiana. Po drodze minął mnie Darek, a chwilę później Janusz. Obaj się zatrzymali, żeby sprawdzić co się stało, za co bardzo im dziękuję - za tę chwilę z szybko uciekającego czasu, którą poświęcili nowo poznanemu koledze.
Bicia nawet przy niskim ciśnieniu nie udało się zlikwidować. Chyba będzie trzeba wymienić oponę... Chciałem to zrobić w Radlinie, ale Janusz poradził mi żebym załatwił to jeszcze w Wiśle - jest sobota i nie zdążę dojechać do punktu przed 14.
Na szczęście sklep był tuż przy trasie. Jeszcze tylko wyskok po kasę do bankomatu i biorę się za wymianę. Opona to jakiś Camel o szerokości 1.4 (z tyłu mam 1.1).
Ruszam! Jestem sporo czasu w plecy... Miałem okazję szybko dotrzeć do Radlina ze Szczepanem, ale zatrzymałem się jeszcze na chwilkę by zająć się czekoladą rozpuszczającą mi się w kieszeni. W ten sposób tę część trasy przejechałem sam (jedynie przy zjeździe w Pawłowicach dogoniłem uczestnika, ale się z nim nie zapoznałem), chcąc dogonić Joszka i Marka którzy mnie wyprzedzili gdy wymieniałem dętkę. Złapałem ich dopiero w Radlinie.
Plusy samotnej jazdy - mogłem posłuchać audiobooka :D


150-225 km - na spokojnie
Na PK w Radlinie był pyszny żurek! Od tego momentu jadę z Joszkiem i Markiem. Wszystkich nas wysuszył upał, wszyscy widzieliśmy przy trasie arbuzy, uśliniliśmy się i pomyśleliśmy "moja chcieć arbuza!". Jednogłośnie postanowiliśmy urządzić sobie dodatkową przerwę.
Przerwa trafiła się wcześniej - Marek na wodzisławskich i jastrzębskich górkach został trochę z tyłu, więc 'poczekaliśmy' na niego pod sklepem. Tak się dobrze nam czekało, że później musieliśmy go gonić i sprowadzić na dobrą drogę.
Niestety odezwało się kolano, nie doskwierało zbytnio, ale pobolewało po przerwie w kręceniu na zjeździe. A tych było sporo na trasie Radlin - Pawłowice...

Smarowanko (fot. Joszko)

Potem już pozostało dojechać do 'celu' i cieszyć się soczystym miąższem.



Słońce przestało grzać i dobrze, bo co chwila musiałem pić, w przeciągu kilku min. usta miałem suche. Jakże brakowało mi kremu...
Gdzieś na podjeździe w Wiśle odjechałem Joszkowi, a rozpędziłem się tak, że minąłem PK :D


225-300 km w poszukiwaniu fali


Z PK ruszamy w 4. os. - ja, Joszko, Szczepan i Darek. Dziś mecz Polska-Czechy, a moje radyjko nie che odbierać! Przez blisko 2h wsłuchuję się w szum przeplatany urywkami transmisji. Nasi przegrali, ale co z tego skoro MOJE radyjko nie odbiera! tup!tup!tup! :D Przynajmniej mieliśmy najświeższe informacje od Joszka.
Poza tym... jechaliśmy trochę w jasności, trochę w ciemności. Wyprzedziliśmy dwóch kolesi na szosach - jeden miał problemy ze skurczami, a jak już ruszyli to oni wyprzedzali nas ;)


300-375 km
Jesteśmy witani oklaskami. Ja palnąłem że jeszcze nie odpuszczamy, jedziemy dalej i chcemy żuru. Lecz brawa nie były dla nas, a dla Szczepana od żony XD
Pojawiają się też objawy zmęczenia - mam dwa kubki - z wodą i kawą, oraz multiwitaminę do rozpuszczenia. Ups... wylądowała w kawie :D
Do naszej grupy dołączył też Tomek (ten którego kolega miał skurcze) który od razu zagadnął nas:
- ile będziecie stać 10 min?
- dopiero przyjechaliśmy, wiec pewnie z 30 min zejdzie
- to może 20?
...
Zeszło jeszcze dłużej :D Już mamy ruszać, ale ja musiałem wrócić do bagażu, Joszko jeszcze coś robił, a Darek zaś udał się do samochodu. Tomka bardzo to denerwowało, oczywiście sam nie ruszył i zaczął głośno komentować nasze guzdralstwo, przeplatając to kurwami, a także nawoływać ruszenia i olania niegotowych. Wtedy już mi puściły nerwy i wydarłem się na niego.
Jakoś się w końcu zebraliśmy i ok. 0:05 ruszyliśmy na ostatnią pętlę. Kilka min. po starcie minęliśmy kończących swoje trasy Waxa i Wujka.
Jechało się nieźle, ale dwa raz musieliśmy stawać za Darkiem, potem odpadł na stałe. Podobnie było później z Joszkiem, także ten odcinek w całości przejechałem tylko z Tomkiem. Dodatkowo zerwał się silny wiatr z południa. Ciężko się wtedy jechało... W dodatku obawiałem się że, to zapowiedź burzy. Dobrze że nie trwało to długo, a deszczu nie było.


300-450 km - Ta ostatnia pętelka...
Na przedostatni PK wjeżdżam ok. 3.35, ruszam, znowu z Joszkiem ok. 4. Tomek odstawił nas na zjeździe i tyle go widzieliśmy...Teraz mieliśmy same luksusy: sprzyjający wiatr, z górki, wschodzące słońce. Szkoda że zapomniałem przypiąć nogawki do spodenek, bo wychłodziłem sobie kolana, co też boleśnie mi oznajmiły.



Przed Wodzisławiem wyrósł spory podjazd - jechało się w górę i jechało, a wcześniej go tam nie było! Wtedy też gdzieś straciłem Joszka. Jednak były to ostatnie kilometry i nie zdążyliśmy się za sobą stęsknić :D
Jeszcze kawałek, dwa zakręty i kilka min przed 7. mogłem usiąść na wygodnym krześle i spijać mleko do kawy!
Po dłuższej chwili odpoczynku udałem się na kwaterę, by wziąć kąpiel i się zdrzemnąć.


fot. Wojtek 'WuJekG'


No! Było bardzo fajnie, a wilk okazał się być nie tak straszny. Z jednej strony czuje niedosyt, bo spokojnie mogę poprawić czas lepiej przygotowując rower, a także siadając na kole szybszym zawodnikom. Skoro jednak trasę pokonałem bez większych trudności, nie zajeżdżając się, a do tego mając godzinę zapasu i życiową średnią na dystansie powyżej 100 km i po prostu wziąłem udział (co ostatnio z moim kolanem nie było takie oczywiste), pozostaje mi się tylko cieszyć. Co też niniejszym czynię: HURA! ;-)


Gdzieś na początku 2. pętli Kodze stuknęło 20 kkm!


Dzień III

Total odo: 6 772 km
Total time: 331:21 h

Trzysta w bólu wykręone.

Sobota, 9 czerwca 2012 | dodano:09.06.2012Kategoria 'Koga, tęgie dystanse, Wycieczka
Km:301.76Czas:13:25km/h:22.49Pr. maks.:44.20Rower:Koga

Wypad po 3 gminy na południu Wielkopolski i poprawienie Międzyborza, bo okazało się że jednak wcześniej go nie zaliczyłem.
Dziś postanowiłem wycisnąć z siebie więcej niż zwykle i chociaż wiatr nie sprzyjał, szło mi całkiem nieźle. Ale w czasie powrotu, ok. 80 km przed Koninem skończyło się rumakowanie... Zaczęła mnie boleć zewnętrzna część prawego kolana... Największy blat poszedł w odstawkę. Za Kaliszem ból się wzmógł i choć nie był bardzo silny, to nasapałem się strasznie, a prędkość spadła do 20km/h.
Dobrze że mieszkam na parterze, bo wchodzenie i schodzenie po schodach to nie lada wyzwane...
ciekaw jestem jak będę się czuł jutro rano.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że za tydz. jest maraton w Radlinie i nie wiem czy do tego czasu ból ustąpi... Jeśli nie to, przynajmniej nie będę musiał się głowić jak dojechać na miejsce :P
Trzymajcie kciuki!

P.S. może ktoś z was wie jak sobie poradzi z kontuzją? Piszcie!

#lat=51.698935592417&lng=17.9742&zoom=9&maptype=ts_terrain

Total odo: 6 152 km
Total time: 305:14 h

Żywiołowo dz. IX - nie taki straszny ...

Czwartek, 22 marca 2012 | dodano:24.03.2012Kategoria 'Koga, tęgie dystanse, Wypad
Km:302.20Czas:14:24km/h:20.99Pr. maks.:45.95Rower:Koga

Jak wyznaczyłem trasę na ten odcinek, lekko się zląkłem - 300 km. Przejechać da się bez problemu, ale fajnie byłoby skończyć przed 4. w nocy :-P By temu zaradzić wstaję o 3.45 i kilka min. przed 5. - z lekką tremą - ruszam.
Wiatr, choć zachodni, wiał słabo i jeśli już go odczułem, to nie przeszkadzał zbytnio.
Pierwsze 75 km zrobiłem bez zatrzymywania. Na 75. i 130. km zrobiłem dość krótkie przerwy, a dopiero na 200. km wsunąłem kilka kanapek.
Czas mijał mi bardzo szybko, ja też się nie ociągałem i ok. 21.20 byłem już u Daniela. Trasa zajęła mi ok. 16,5 h, czyli na postoje zeszło ok. 2. h, co jak na mnie jest wybitnym wynikiem. Widać trema wyszła mi na dobre i pozwoliła utrzymać należytą dyscyplinę :-)

Dzień X

Total odo: 3 334 km
Total time: 168:59 h

  • Moje rowery

  • Kategorie bloga

    archiwum

    szukaj