Wpisy archiwalne w kategorii
Wypad
Dystans całkowity: | 6175.63 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 313:29 |
Średnia prędkość: | 19.70 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.47 km/h |
Liczba aktywności: | 43 |
Średnio na aktywność: | 143.62 km i 7h 17m |
Więcej statystyk |
Przedwiosenne gminobranie dz. II - typowa niedziela, szara i nudna.
Niedziela, 3 marca 2013 | dodano:15.03.2013Kategoria 'Koga, powyżej 100 km, Wypad
Km: | 131.94 | Czas: | 08:08 | km/h: | 16.22 | Pr. maks.: | 31.44 | Rower: | Koga |
Się wyspałem nieskromnie! Wyruszam grubo po 10.
Dalszy ciąg miały moje zmagania z wiatrem. Po doczłapaniu się do Oleśnicy schroniłem się na dworcu. Tam w zaciszu ugotowałem sobie zupkę, a w kasie wydębiłem wrzątek do termosu.
W czasie przerwy Słońce wyjrzało zza chmur - od razu robi mi się raźniej.
W ub. roku w drodze na Zlot o włos ominąłem gminę Czernica. By ją teraz zaliczyć musiałem nadłożyć sporo drogi. I to jakiej! Kołowanie po wioskach, pytanie ludzi, brnięcie przez błoto w lesie... Biorąc pod uwagę te warunki, udzielam sobie rozgrzeszenia za niezaliczenie tej gminy w ub. roku (wtedy jechałem w żwawej grupie i byłby problem z jej dogonieniem).
Jednak istnieje sprawiedliwość na świecie - swoiste wyrównanie za powyższe przeciwności. Okazało się, że nie muszę przebijać się przez Wrocław by przekroczyć Odrę - w Dobrzykowicach jest most prosto do gminy której zmierzam - Siechnic.
Gdy już zapadły ciemności spać przyszło mi w bramie jakiegoś folwarku, bo miejsca na namiot mogłem jeszcze przez wiele km nie znaleźć. Gdy już leżałem, przeszła przez nią, tuz obok mnie mała grupka, ale chyba mnie nawet nie zauważyli. Za to nad ranem, przez pół godziny oszczekiwał mnie pies. To chyba zemsta za 'odparcie ataku' jego pobratymca ;-)
Dzień III
Total odo: 495 km
Total time: 27:29 h
Dalszy ciąg miały moje zmagania z wiatrem. Po doczłapaniu się do Oleśnicy schroniłem się na dworcu. Tam w zaciszu ugotowałem sobie zupkę, a w kasie wydębiłem wrzątek do termosu.
W czasie przerwy Słońce wyjrzało zza chmur - od razu robi mi się raźniej.
W ub. roku w drodze na Zlot o włos ominąłem gminę Czernica. By ją teraz zaliczyć musiałem nadłożyć sporo drogi. I to jakiej! Kołowanie po wioskach, pytanie ludzi, brnięcie przez błoto w lesie... Biorąc pod uwagę te warunki, udzielam sobie rozgrzeszenia za niezaliczenie tej gminy w ub. roku (wtedy jechałem w żwawej grupie i byłby problem z jej dogonieniem).
Jednak istnieje sprawiedliwość na świecie - swoiste wyrównanie za powyższe przeciwności. Okazało się, że nie muszę przebijać się przez Wrocław by przekroczyć Odrę - w Dobrzykowicach jest most prosto do gminy której zmierzam - Siechnic.
Gdy już zapadły ciemności spać przyszło mi w bramie jakiegoś folwarku, bo miejsca na namiot mogłem jeszcze przez wiele km nie znaleźć. Gdy już leżałem, przeszła przez nią, tuz obok mnie mała grupka, ale chyba mnie nawet nie zauważyli. Za to nad ranem, przez pół godziny oszczekiwał mnie pies. To chyba zemsta za 'odparcie ataku' jego pobratymca ;-)
Dzień III
Total odo: 495 km
Total time: 27:29 h
Przedwiosenne gminobranie dz. I - P., a potem... ooo to się działo!
Sobota, 2 marca 2013 | dodano:15.03.2013Kategoria 'Koga, powyżej 100 km, Wypad
Km: | 132.60 | Czas: | 07:56 | km/h: | 16.71 | Pr. maks.: | 30.63 | Rower: | Koga |
Zanim wyruszyłem o 15., przez kilka godzin mogłem się jedynie gapić przez okno i liczyć, ze pojawiające się na niebie chmury nie zasnują całego nieba. Nie odważyły się ;-) Za to wiatr był bardziej bezczelny. Dął z zachodu, jakby miał umowę na akord (czytaj: mocno). Ja zmierzałem na południe, wiec z planu dotarcia za Oleśnicę szybko rezygnuje. "Oby do granicy dolnośląskiego' postanowiłem.
Po raz kolejny ciepłej gościny udzielił mi dworzec w Ostrowie Wlkp., potem z postojami było nietęgo, jedynie żeby wpakować bułę w zęby i ruszyć w dalszą drogę.
Już w niedzielę osiągam cel, zjeżdżam do pierwszego lasku i co jest dla mnie zaskoczeniem rozkładam namiot na śniegu.
Dzień II
Dla niecierpliwych link do podsumowania, tam też znajduje się link do galerii Klik
Total odo: 363 km
Total time: 19:21 h
Po raz kolejny ciepłej gościny udzielił mi dworzec w Ostrowie Wlkp., potem z postojami było nietęgo, jedynie żeby wpakować bułę w zęby i ruszyć w dalszą drogę.
Już w niedzielę osiągam cel, zjeżdżam do pierwszego lasku i co jest dla mnie zaskoczeniem rozkładam namiot na śniegu.
Dzień II
Dla niecierpliwych link do podsumowania, tam też znajduje się link do galerii Klik
Total odo: 363 km
Total time: 19:21 h
Powrót ze Spotkań...
Niedziela, 2 grudnia 2012 | dodano:05.12.2012Kategoria 'Koga, powyżej 100 km, Wypad
Km: | 176.30 | Czas: | 08:20 | km/h: | 21.16 | Pr. maks.: | 38.68 | Rower: | Koga |
Trochę mi się zaspało i zamiast wyruszyć ok. 7, zrobiłem to o 8.30. Poza tym wszystko poszło spokojnie. W domu byłem ok. 18.
Powrót dokładnie tą samą drogą co dojazd do Wrocławia
Total odo: 12 266 km
Total time: 599:3 h
Powrót dokładnie tą samą drogą co dojazd do Wrocławia
Total odo: 12 266 km
Total time: 599:3 h
Na Wrocław!
Piątek, 30 listopada 2012 | dodano:05.12.2012Kategoria 'Koga, powyżej 100 km, Wypad
Km: | 179.78 | Czas: | 09:03 | km/h: | 19.87 | Pr. maks.: | 34.84 | Rower: | Koga |
Start o 17. Jedyna porządną przerwę, kiedy mogłem usiąść i odsapnąć miałem na dworcu w Ostrowie.
Po drodze miałem trochę deszczu i TROCHĘ więcej śniegu.
Krążyłem też po Oleśnicy, w poszukiwaniu dworca, ale niestety okazał się być zamknięty - i nici z odpoczynku.
Do Wrocławia dojechałem ok. 3.30
Konin - Ostrów Wlkp. - Oleśnica - Wrocław
Total odo: 12 090 km
Total time: 591:10 h
Po drodze miałem trochę deszczu i TROCHĘ więcej śniegu.
Krążyłem też po Oleśnicy, w poszukiwaniu dworca, ale niestety okazał się być zamknięty - i nici z odpoczynku.
Do Wrocławia dojechałem ok. 3.30
Konin - Ostrów Wlkp. - Oleśnica - Wrocław
Total odo: 12 090 km
Total time: 591:10 h
Postradlinium cz. II
Poniedziałek, 18 czerwca 2012 | dodano:21.06.2012Kategoria 'Koga, powyżej 100 km, Wypad
Km: | 158.57 | Czas: | 06:59 | km/h: | 22.71 | Pr. maks.: | 40.36 | Rower: | Koga |
Spokojny dojazd na pociąg w Ciasnej, czasu miałem w sam raz. W składzie trochę potrzodziłem chodząc na boso, ale cóż... było tego dnia b. ciepło :)
Piekary Śl. - Radzionków - Świerklaniec - Niezdara - Kalety - Brusiek - Tworóg - Krupski Młyn - Lubliniec - Draliny - Ciasna - pociąg - Pleszew - Blizanów - Stawiszyn - Konin
Total odo: 7 011 km
Total time: 342:39 h
Piekary Śl. - Radzionków - Świerklaniec - Niezdara - Kalety - Brusiek - Tworóg - Krupski Młyn - Lubliniec - Draliny - Ciasna - pociąg - Pleszew - Blizanów - Stawiszyn - Konin
Total odo: 7 011 km
Total time: 342:39 h
Postradlinium cz. I
Niedziela, 17 czerwca 2012 | dodano:21.06.2012Kategoria 'Koga, do 100 km, Wypad
Km: | 81.05 | Czas: | 04:18 | km/h: | 18.85 | Pr. maks.: | 49.23 | Rower: | Koga |
Nie wiem czy w ogóle usnąłem, ale w łóżku leżałem ok. 1 -1,5 h.
Na rozdaniu nagród byłem jeszcze jeszcze lekko przytłumiony przez brak snu i np. po odebraniu swojego certyfikatu (z błędem w nazwisku) pogratulowałem Waxow :D
A to dla kogo? ... Dla mnie??? (fot. Wojtek 'WuJekG')
Potem jeszcze mały poczęstunek, gdzie Wax czynił swą powinność, chla... opijał swoje zwycięstwo na dystansie 450km
Ostatecznie nadeszła pora by się rozstać. Pierwsze kilometry były o tyle ciężkie, bo po prostu nie chciało mi się ich pokonywać (przy czym tyłek i nogi na nic nie narzekały). Rozbudziło mnie 1,5h leżenia na trawie i kilka górek na trasie do Żor.
Po przebiciu się w Zabrzu przez śląskiego molocha, dotarłem do Piekar, gdzie miałem przenocować u Dominika, o czym on sam zapomniał, a nie mogłem się do niego dodzwonić, bo zmienił numer telefonu :D Musiałem się spróbować do niego wbić, bo nie miałem żadnego sprzętu biwakowego, w przeciwnym wypadku spokojnie walną bym się w jakieś krzolach, bądź na cmentarzu ;D Adres na szczęście znalazłem, ale miałem chwilę zwątpienia gdy w mieście powiedziano mi że ulicy przy której mieszka Symfonian nie ma. Jak się później dowiedziałem była dwie przecznice dalej ;-P
Samego Dominika zastałem, a nawet załapałem się na bonus - kilku jego znajomych z wypraw do Jerozolimy i Maroka, oraz jego brata Michała "Kryvana". Także zamiast mieszkańców podszytu, albo wieńców na cmentarzu, miałem bardzo miłe towarzystwo.
Wielkie dzięki!
Wcześniej, w Piekarach bardzo boleśnie odezwało się kolano - przez kilka min. stałem na poboczu nie mogąc w ogóle go zgiąć. Ból dość szybko minął i w takiej formie już nie wrócił.
Dzień IV
Radlin - Marklowice - Żory - Woszczyce - Orzesze - Paniowy - Paniówki - Zabrze - Bytom - Piekary Śląskie
Total odo: 6 853 km
Total time: 335:39 h
Na rozdaniu nagród byłem jeszcze jeszcze lekko przytłumiony przez brak snu i np. po odebraniu swojego certyfikatu (z błędem w nazwisku) pogratulowałem Waxow :D
A to dla kogo? ... Dla mnie??? (fot. Wojtek 'WuJekG')
Potem jeszcze mały poczęstunek, gdzie Wax czynił swą powinność, chla... opijał swoje zwycięstwo na dystansie 450km
Ostatecznie nadeszła pora by się rozstać. Pierwsze kilometry były o tyle ciężkie, bo po prostu nie chciało mi się ich pokonywać (przy czym tyłek i nogi na nic nie narzekały). Rozbudziło mnie 1,5h leżenia na trawie i kilka górek na trasie do Żor.
Po przebiciu się w Zabrzu przez śląskiego molocha, dotarłem do Piekar, gdzie miałem przenocować u Dominika, o czym on sam zapomniał, a nie mogłem się do niego dodzwonić, bo zmienił numer telefonu :D Musiałem się spróbować do niego wbić, bo nie miałem żadnego sprzętu biwakowego, w przeciwnym wypadku spokojnie walną bym się w jakieś krzolach, bądź na cmentarzu ;D Adres na szczęście znalazłem, ale miałem chwilę zwątpienia gdy w mieście powiedziano mi że ulicy przy której mieszka Symfonian nie ma. Jak się później dowiedziałem była dwie przecznice dalej ;-P
Samego Dominika zastałem, a nawet załapałem się na bonus - kilku jego znajomych z wypraw do Jerozolimy i Maroka, oraz jego brata Michała "Kryvana". Także zamiast mieszkańców podszytu, albo wieńców na cmentarzu, miałem bardzo miłe towarzystwo.
Wielkie dzięki!
Wcześniej, w Piekarach bardzo boleśnie odezwało się kolano - przez kilka min. stałem na poboczu nie mogąc w ogóle go zgiąć. Ból dość szybko minął i w takiej formie już nie wrócił.
Dzień IV
Radlin - Marklowice - Żory - Woszczyce - Orzesze - Paniowy - Paniówki - Zabrze - Bytom - Piekary Śląskie
Total odo: 6 853 km
Total time: 335:39 h
Trzeci maraton w Radlinie!
Sobota, 16 czerwca 2012 | dodano:22.06.2012Kategoria 'Koga, tęgie dystanse, Wypad
Km: | 450.29 | Czas: | 18:29 | km/h: | 24.36 | Pr. maks.: | 47.09 | Rower: | Koga |
Pobudka o 6.50, choć planowo miało nastąpić to prawie godzinę wcześniej. Nie ma tego złego... Nawet grupa nie musiała na mnie czekać! Dzień się ledwo zaczął, a już mam sukces na koncie! :D
Na miejscu startu okazuje się że, dalej opona w jednym miejscu schodzi z obręczy. Cóż nie ma czasu na zabawy z gumkami, jadę na żywca! :D
0-75 km - Nieś mnie euforio!
fot. Wojtek 'WuJekG'
Okazało się że, znowu się zakręciłem i nie ruszam z Joszkiem (Łukasz) i Markiem, a 10 min przed nimi, w gr. 4 (razem z bixem) z numerem 44 (dobry Kaliber :D ).
Stając na linii startu czuję tremę - 'to już!', 'doba zasuwania na rowerze', 'czy dam radę?' i inne budujące myśli.
Naszej grupie polecenie startu wydał gość z Japonii. Jeszcze chwila - jeszcze tylko krótka instrukcja obsługi pistoletu... i stało się... huk wystrzału... ruszamy. "Do zobaczenia jutro rano mój wewnętrzny leniwcu!"
Grupę straciłem dość szybko, ale za to dogonili mnie maruderzy - dwóch gości na szosach - Janusz i Czesiek. Razem z nimi pokonuję większą część pierwszego etapu. Gdzieś w okolicach Skoczowa dołączył jeszcze ostatni zawodnik z naszej grupy - Darek z Legnicy, jadący na trekkingowej Kodze. Po drodze wyprzedził nas Endriuch, Wujek (zawsze było go łatwo rozpoznać, bo najgłośniej pozdrawiał mijanych :D ), a później offensive_tomato któremu już miałem wsiąść na koło, ale obawiałem się że, jego tempo może okazać się dla mnie za mocne.
Miło wspominam ten pierwszy odcinek - przepełniony byłem euforią - pierwsze zawody, kilometry mijają błyskawicznie, kontuzjowane kolano milczy, już zdążyłem poznać kilka osób, wszystko szło gładko. Nawet spore bicie w przedniej oponie nie psuje mi nastroju i myślałem że może uda się tak przejechać cały maraton i ten wpis będę mógł zatytułować "450km na bicie" :D
Za Ustroniem zaczęło się wypatrywanie Waxmunda robiącego kolejna rundę. Jedzie peleton, na czele ktoś w koszulce BBtour, ale skoro jedzie na czele, to na pewno nie Wax :D Następny był samotny kolarz - odpada, spodziewam się go na czyimś kole. Był w trzeciej mijającej nas grupie. Tu muszę też zwrócić mu honor - mówił i pisał ( ;-) ) że sam też ciągnął grupę.
Jeszcze izotonik - mi nie podszedł od początku - w ustach pozostawała mi 'gule' i nawet jak dla mnie - słodzącego herbatę trzema łyżeczkami - był za słodki. Miał za to jeden plus - gdy po nim napiłem się wody gazowanej poczułem się wspaniale, dawno żaden płyn nie przyniósł mi takiego orzeźwienia.
Pod koniec, na górkach, razem z Cześkiem trochę odeszliśmy reszcie grupy. Końcowy podjazd okazał się bardzo łagodny - spokojnie dawałem radę jechać ~20km/h, jedynie wypatrywanie punktu kontrolnego nadwyrężało cierpliwość. O już jest!
75-150 km - Czy я ich dogoniat?
Na punkcie dojechali Marek i Joszko. Reszta mojej grupy, dotarła kilka min później, przez co z Cześkiem postanawiamy nie czekać. Minąłem bixa, ale długo nie pocieszyłem się zjazdem, bo w końcu złapałem kapcia. Prawdopodobnie dętka w końcu wylazła na wierzch. I znowu Wisła sobie ze mnie drwi. Szybka wymiana. Po drodze minął mnie Darek, a chwilę później Janusz. Obaj się zatrzymali, żeby sprawdzić co się stało, za co bardzo im dziękuję - za tę chwilę z szybko uciekającego czasu, którą poświęcili nowo poznanemu koledze.
Bicia nawet przy niskim ciśnieniu nie udało się zlikwidować. Chyba będzie trzeba wymienić oponę... Chciałem to zrobić w Radlinie, ale Janusz poradził mi żebym załatwił to jeszcze w Wiśle - jest sobota i nie zdążę dojechać do punktu przed 14.
Na szczęście sklep był tuż przy trasie. Jeszcze tylko wyskok po kasę do bankomatu i biorę się za wymianę. Opona to jakiś Camel o szerokości 1.4 (z tyłu mam 1.1).
Ruszam! Jestem sporo czasu w plecy... Miałem okazję szybko dotrzeć do Radlina ze Szczepanem, ale zatrzymałem się jeszcze na chwilkę by zająć się czekoladą rozpuszczającą mi się w kieszeni. W ten sposób tę część trasy przejechałem sam (jedynie przy zjeździe w Pawłowicach dogoniłem uczestnika, ale się z nim nie zapoznałem), chcąc dogonić Joszka i Marka którzy mnie wyprzedzili gdy wymieniałem dętkę. Złapałem ich dopiero w Radlinie.
Plusy samotnej jazdy - mogłem posłuchać audiobooka :D
150-225 km - na spokojnie
Na PK w Radlinie był pyszny żurek! Od tego momentu jadę z Joszkiem i Markiem. Wszystkich nas wysuszył upał, wszyscy widzieliśmy przy trasie arbuzy, uśliniliśmy się i pomyśleliśmy "moja chcieć arbuza!". Jednogłośnie postanowiliśmy urządzić sobie dodatkową przerwę.
Przerwa trafiła się wcześniej - Marek na wodzisławskich i jastrzębskich górkach został trochę z tyłu, więc 'poczekaliśmy' na niego pod sklepem. Tak się dobrze nam czekało, że później musieliśmy go gonić i sprowadzić na dobrą drogę.
Niestety odezwało się kolano, nie doskwierało zbytnio, ale pobolewało po przerwie w kręceniu na zjeździe. A tych było sporo na trasie Radlin - Pawłowice...
Smarowanko (fot. Joszko)
Potem już pozostało dojechać do 'celu' i cieszyć się soczystym miąższem.
Słońce przestało grzać i dobrze, bo co chwila musiałem pić, w przeciągu kilku min. usta miałem suche. Jakże brakowało mi kremu...
Gdzieś na podjeździe w Wiśle odjechałem Joszkowi, a rozpędziłem się tak, że minąłem PK :D
225-300 km w poszukiwaniu fali
Z PK ruszamy w 4. os. - ja, Joszko, Szczepan i Darek. Dziś mecz Polska-Czechy, a moje radyjko nie che odbierać! Przez blisko 2h wsłuchuję się w szum przeplatany urywkami transmisji. Nasi przegrali, ale co z tego skoro MOJE radyjko nie odbiera! tup!tup!tup! :D Przynajmniej mieliśmy najświeższe informacje od Joszka.
Poza tym... jechaliśmy trochę w jasności, trochę w ciemności. Wyprzedziliśmy dwóch kolesi na szosach - jeden miał problemy ze skurczami, a jak już ruszyli to oni wyprzedzali nas ;)
300-375 km
Jesteśmy witani oklaskami. Ja palnąłem że jeszcze nie odpuszczamy, jedziemy dalej i chcemy żuru. Lecz brawa nie były dla nas, a dla Szczepana od żony XD
Pojawiają się też objawy zmęczenia - mam dwa kubki - z wodą i kawą, oraz multiwitaminę do rozpuszczenia. Ups... wylądowała w kawie :D
Do naszej grupy dołączył też Tomek (ten którego kolega miał skurcze) który od razu zagadnął nas:
- ile będziecie stać 10 min?
- dopiero przyjechaliśmy, wiec pewnie z 30 min zejdzie
- to może 20?
...
Zeszło jeszcze dłużej :D Już mamy ruszać, ale ja musiałem wrócić do bagażu, Joszko jeszcze coś robił, a Darek zaś udał się do samochodu. Tomka bardzo to denerwowało, oczywiście sam nie ruszył i zaczął głośno komentować nasze guzdralstwo, przeplatając to kurwami, a także nawoływać ruszenia i olania niegotowych. Wtedy już mi puściły nerwy i wydarłem się na niego.
Jakoś się w końcu zebraliśmy i ok. 0:05 ruszyliśmy na ostatnią pętlę. Kilka min. po starcie minęliśmy kończących swoje trasy Waxa i Wujka.
Jechało się nieźle, ale dwa raz musieliśmy stawać za Darkiem, potem odpadł na stałe. Podobnie było później z Joszkiem, także ten odcinek w całości przejechałem tylko z Tomkiem. Dodatkowo zerwał się silny wiatr z południa. Ciężko się wtedy jechało... W dodatku obawiałem się że, to zapowiedź burzy. Dobrze że nie trwało to długo, a deszczu nie było.
300-450 km - Ta ostatnia pętelka...
Na przedostatni PK wjeżdżam ok. 3.35, ruszam, znowu z Joszkiem ok. 4. Tomek odstawił nas na zjeździe i tyle go widzieliśmy...Teraz mieliśmy same luksusy: sprzyjający wiatr, z górki, wschodzące słońce. Szkoda że zapomniałem przypiąć nogawki do spodenek, bo wychłodziłem sobie kolana, co też boleśnie mi oznajmiły.
Przed Wodzisławiem wyrósł spory podjazd - jechało się w górę i jechało, a wcześniej go tam nie było! Wtedy też gdzieś straciłem Joszka. Jednak były to ostatnie kilometry i nie zdążyliśmy się za sobą stęsknić :D
Jeszcze kawałek, dwa zakręty i kilka min przed 7. mogłem usiąść na wygodnym krześle i spijać mleko do kawy!
Po dłuższej chwili odpoczynku udałem się na kwaterę, by wziąć kąpiel i się zdrzemnąć.
fot. Wojtek 'WuJekG'
No! Było bardzo fajnie, a wilk okazał się być nie tak straszny. Z jednej strony czuje niedosyt, bo spokojnie mogę poprawić czas lepiej przygotowując rower, a także siadając na kole szybszym zawodnikom. Skoro jednak trasę pokonałem bez większych trudności, nie zajeżdżając się, a do tego mając godzinę zapasu i życiową średnią na dystansie powyżej 100 km i po prostu wziąłem udział (co ostatnio z moim kolanem nie było takie oczywiste), pozostaje mi się tylko cieszyć. Co też niniejszym czynię: HURA! ;-)
Gdzieś na początku 2. pętli Kodze stuknęło 20 kkm!
Dzień III
Total odo: 6 772 km
Total time: 331:21 h
Na miejscu startu okazuje się że, dalej opona w jednym miejscu schodzi z obręczy. Cóż nie ma czasu na zabawy z gumkami, jadę na żywca! :D
0-75 km - Nieś mnie euforio!
fot. Wojtek 'WuJekG'
Okazało się że, znowu się zakręciłem i nie ruszam z Joszkiem (Łukasz) i Markiem, a 10 min przed nimi, w gr. 4 (razem z bixem) z numerem 44 (dobry Kaliber :D ).
Stając na linii startu czuję tremę - 'to już!', 'doba zasuwania na rowerze', 'czy dam radę?' i inne budujące myśli.
Naszej grupie polecenie startu wydał gość z Japonii. Jeszcze chwila - jeszcze tylko krótka instrukcja obsługi pistoletu... i stało się... huk wystrzału... ruszamy. "Do zobaczenia jutro rano mój wewnętrzny leniwcu!"
Grupę straciłem dość szybko, ale za to dogonili mnie maruderzy - dwóch gości na szosach - Janusz i Czesiek. Razem z nimi pokonuję większą część pierwszego etapu. Gdzieś w okolicach Skoczowa dołączył jeszcze ostatni zawodnik z naszej grupy - Darek z Legnicy, jadący na trekkingowej Kodze. Po drodze wyprzedził nas Endriuch, Wujek (zawsze było go łatwo rozpoznać, bo najgłośniej pozdrawiał mijanych :D ), a później offensive_tomato któremu już miałem wsiąść na koło, ale obawiałem się że, jego tempo może okazać się dla mnie za mocne.
Miło wspominam ten pierwszy odcinek - przepełniony byłem euforią - pierwsze zawody, kilometry mijają błyskawicznie, kontuzjowane kolano milczy, już zdążyłem poznać kilka osób, wszystko szło gładko. Nawet spore bicie w przedniej oponie nie psuje mi nastroju i myślałem że może uda się tak przejechać cały maraton i ten wpis będę mógł zatytułować "450km na bicie" :D
Za Ustroniem zaczęło się wypatrywanie Waxmunda robiącego kolejna rundę. Jedzie peleton, na czele ktoś w koszulce BBtour, ale skoro jedzie na czele, to na pewno nie Wax :D Następny był samotny kolarz - odpada, spodziewam się go na czyimś kole. Był w trzeciej mijającej nas grupie. Tu muszę też zwrócić mu honor - mówił i pisał ( ;-) ) że sam też ciągnął grupę.
Jeszcze izotonik - mi nie podszedł od początku - w ustach pozostawała mi 'gule' i nawet jak dla mnie - słodzącego herbatę trzema łyżeczkami - był za słodki. Miał za to jeden plus - gdy po nim napiłem się wody gazowanej poczułem się wspaniale, dawno żaden płyn nie przyniósł mi takiego orzeźwienia.
Pod koniec, na górkach, razem z Cześkiem trochę odeszliśmy reszcie grupy. Końcowy podjazd okazał się bardzo łagodny - spokojnie dawałem radę jechać ~20km/h, jedynie wypatrywanie punktu kontrolnego nadwyrężało cierpliwość. O już jest!
75-150 km - Czy я ich dogoniat?
Na punkcie dojechali Marek i Joszko. Reszta mojej grupy, dotarła kilka min później, przez co z Cześkiem postanawiamy nie czekać. Minąłem bixa, ale długo nie pocieszyłem się zjazdem, bo w końcu złapałem kapcia. Prawdopodobnie dętka w końcu wylazła na wierzch. I znowu Wisła sobie ze mnie drwi. Szybka wymiana. Po drodze minął mnie Darek, a chwilę później Janusz. Obaj się zatrzymali, żeby sprawdzić co się stało, za co bardzo im dziękuję - za tę chwilę z szybko uciekającego czasu, którą poświęcili nowo poznanemu koledze.
Bicia nawet przy niskim ciśnieniu nie udało się zlikwidować. Chyba będzie trzeba wymienić oponę... Chciałem to zrobić w Radlinie, ale Janusz poradził mi żebym załatwił to jeszcze w Wiśle - jest sobota i nie zdążę dojechać do punktu przed 14.
Na szczęście sklep był tuż przy trasie. Jeszcze tylko wyskok po kasę do bankomatu i biorę się za wymianę. Opona to jakiś Camel o szerokości 1.4 (z tyłu mam 1.1).
Ruszam! Jestem sporo czasu w plecy... Miałem okazję szybko dotrzeć do Radlina ze Szczepanem, ale zatrzymałem się jeszcze na chwilkę by zająć się czekoladą rozpuszczającą mi się w kieszeni. W ten sposób tę część trasy przejechałem sam (jedynie przy zjeździe w Pawłowicach dogoniłem uczestnika, ale się z nim nie zapoznałem), chcąc dogonić Joszka i Marka którzy mnie wyprzedzili gdy wymieniałem dętkę. Złapałem ich dopiero w Radlinie.
Plusy samotnej jazdy - mogłem posłuchać audiobooka :D
150-225 km - na spokojnie
Na PK w Radlinie był pyszny żurek! Od tego momentu jadę z Joszkiem i Markiem. Wszystkich nas wysuszył upał, wszyscy widzieliśmy przy trasie arbuzy, uśliniliśmy się i pomyśleliśmy "moja chcieć arbuza!". Jednogłośnie postanowiliśmy urządzić sobie dodatkową przerwę.
Przerwa trafiła się wcześniej - Marek na wodzisławskich i jastrzębskich górkach został trochę z tyłu, więc 'poczekaliśmy' na niego pod sklepem. Tak się dobrze nam czekało, że później musieliśmy go gonić i sprowadzić na dobrą drogę.
Niestety odezwało się kolano, nie doskwierało zbytnio, ale pobolewało po przerwie w kręceniu na zjeździe. A tych było sporo na trasie Radlin - Pawłowice...
Smarowanko (fot. Joszko)
Potem już pozostało dojechać do 'celu' i cieszyć się soczystym miąższem.
Słońce przestało grzać i dobrze, bo co chwila musiałem pić, w przeciągu kilku min. usta miałem suche. Jakże brakowało mi kremu...
Gdzieś na podjeździe w Wiśle odjechałem Joszkowi, a rozpędziłem się tak, że minąłem PK :D
225-300 km w poszukiwaniu fali
Z PK ruszamy w 4. os. - ja, Joszko, Szczepan i Darek. Dziś mecz Polska-Czechy, a moje radyjko nie che odbierać! Przez blisko 2h wsłuchuję się w szum przeplatany urywkami transmisji. Nasi przegrali, ale co z tego skoro MOJE radyjko nie odbiera! tup!tup!tup! :D Przynajmniej mieliśmy najświeższe informacje od Joszka.
Poza tym... jechaliśmy trochę w jasności, trochę w ciemności. Wyprzedziliśmy dwóch kolesi na szosach - jeden miał problemy ze skurczami, a jak już ruszyli to oni wyprzedzali nas ;)
300-375 km
Jesteśmy witani oklaskami. Ja palnąłem że jeszcze nie odpuszczamy, jedziemy dalej i chcemy żuru. Lecz brawa nie były dla nas, a dla Szczepana od żony XD
Pojawiają się też objawy zmęczenia - mam dwa kubki - z wodą i kawą, oraz multiwitaminę do rozpuszczenia. Ups... wylądowała w kawie :D
Do naszej grupy dołączył też Tomek (ten którego kolega miał skurcze) który od razu zagadnął nas:
- ile będziecie stać 10 min?
- dopiero przyjechaliśmy, wiec pewnie z 30 min zejdzie
- to może 20?
...
Zeszło jeszcze dłużej :D Już mamy ruszać, ale ja musiałem wrócić do bagażu, Joszko jeszcze coś robił, a Darek zaś udał się do samochodu. Tomka bardzo to denerwowało, oczywiście sam nie ruszył i zaczął głośno komentować nasze guzdralstwo, przeplatając to kurwami, a także nawoływać ruszenia i olania niegotowych. Wtedy już mi puściły nerwy i wydarłem się na niego.
Jakoś się w końcu zebraliśmy i ok. 0:05 ruszyliśmy na ostatnią pętlę. Kilka min. po starcie minęliśmy kończących swoje trasy Waxa i Wujka.
Jechało się nieźle, ale dwa raz musieliśmy stawać za Darkiem, potem odpadł na stałe. Podobnie było później z Joszkiem, także ten odcinek w całości przejechałem tylko z Tomkiem. Dodatkowo zerwał się silny wiatr z południa. Ciężko się wtedy jechało... W dodatku obawiałem się że, to zapowiedź burzy. Dobrze że nie trwało to długo, a deszczu nie było.
300-450 km - Ta ostatnia pętelka...
Na przedostatni PK wjeżdżam ok. 3.35, ruszam, znowu z Joszkiem ok. 4. Tomek odstawił nas na zjeździe i tyle go widzieliśmy...Teraz mieliśmy same luksusy: sprzyjający wiatr, z górki, wschodzące słońce. Szkoda że zapomniałem przypiąć nogawki do spodenek, bo wychłodziłem sobie kolana, co też boleśnie mi oznajmiły.
Przed Wodzisławiem wyrósł spory podjazd - jechało się w górę i jechało, a wcześniej go tam nie było! Wtedy też gdzieś straciłem Joszka. Jednak były to ostatnie kilometry i nie zdążyliśmy się za sobą stęsknić :D
Jeszcze kawałek, dwa zakręty i kilka min przed 7. mogłem usiąść na wygodnym krześle i spijać mleko do kawy!
Po dłuższej chwili odpoczynku udałem się na kwaterę, by wziąć kąpiel i się zdrzemnąć.
fot. Wojtek 'WuJekG'
No! Było bardzo fajnie, a wilk okazał się być nie tak straszny. Z jednej strony czuje niedosyt, bo spokojnie mogę poprawić czas lepiej przygotowując rower, a także siadając na kole szybszym zawodnikom. Skoro jednak trasę pokonałem bez większych trudności, nie zajeżdżając się, a do tego mając godzinę zapasu i życiową średnią na dystansie powyżej 100 km i po prostu wziąłem udział (co ostatnio z moim kolanem nie było takie oczywiste), pozostaje mi się tylko cieszyć. Co też niniejszym czynię: HURA! ;-)
Gdzieś na początku 2. pętli Kodze stuknęło 20 kkm!
Dzień III
Total odo: 6 772 km
Total time: 331:21 h
Preradlinium
Piątek, 15 czerwca 2012 | dodano:22.06.2012Kategoria 'Koga, powyżej 100 km, Wypad
Km: | 161.26 | Czas: | 07:15 | km/h: | 22.24 | Pr. maks.: | 43.38 | Rower: | Koga |
Zaczynam od próby generalnej kolana. Niestety nie wypada ona dobrze: mocno mnie bolało, gdy za Kaliszem zsiadłem z roweru. Za to w czasie jazdy nie jest tak źle. Postanawiam że, choćbym miał zapewnić sobie najbardziej bolesny dzień w życiu, nie ustąpię i przynajmniej wystartuję.
Warto było, bo choć do pociągu ciężko było mi się wgramolić, to kilka godz. odpoczynku sprawiło że ból kolana ustąpił.
Przed Gliwicami łapię wrednego kapcia - wbija mi się w oponę maleńka blaszka o rynienkowatym kształcie. Powietrze schodziło tylko przy nacisku i w akompaniamencie ciągłego psyt...psyt....psyt...psyt... przejeżdżam kilka km. Potem, co było nieuniknione - łatam. Okazuje się też, że tylna opona jest zajechana, wbijają się (choć nie dziurawią) drobne kamyki (?). Jazda z nią na maratonie to proszenie się o kłopoty, ale nie znajduje zamiennika w Gliwickim Decathlonie (kupiłem tylko zapas dętek), więc już na kwaterze w Radlinie (gdzie czekają znajomi z Forum - ttin, Joszko, BigMuthaBiker, Endriuch, Wax, offensive tomato, Marek i WujekG z BSa) zamieniam tył z przodem.
Tu pojawił się kolejny kłopot - opona na przedzie (ta w złym stanie) nie che się ułożyć i schodzi w jednym miejscu z obręczy. Próbuje ją kilka razy poprawić, zmienić dętkę, ale to nic nie daje.
Przynajmniej ciało lepiej mam przygotowane - zjadłem pół paczki makaronu, a druga połowa czekała na śniadanie.
Spać poszedłem znacznie później niżbym sobie tego życzył - przed 1. w nocy.
Dzień II
Konin - Kalisz - Ostrów Wlkp. - pociąg - Tarnowskie Góry - Pyskowice - Gliwice - Rybnik - Radlin
Total odo: 6 321 km
Total time: 321:51 h
Warto było, bo choć do pociągu ciężko było mi się wgramolić, to kilka godz. odpoczynku sprawiło że ból kolana ustąpił.
Przed Gliwicami łapię wrednego kapcia - wbija mi się w oponę maleńka blaszka o rynienkowatym kształcie. Powietrze schodziło tylko przy nacisku i w akompaniamencie ciągłego psyt...psyt....psyt...psyt... przejeżdżam kilka km. Potem, co było nieuniknione - łatam. Okazuje się też, że tylna opona jest zajechana, wbijają się (choć nie dziurawią) drobne kamyki (?). Jazda z nią na maratonie to proszenie się o kłopoty, ale nie znajduje zamiennika w Gliwickim Decathlonie (kupiłem tylko zapas dętek), więc już na kwaterze w Radlinie (gdzie czekają znajomi z Forum - ttin, Joszko, BigMuthaBiker, Endriuch, Wax, offensive tomato, Marek i WujekG z BSa) zamieniam tył z przodem.
Tu pojawił się kolejny kłopot - opona na przedzie (ta w złym stanie) nie che się ułożyć i schodzi w jednym miejscu z obręczy. Próbuje ją kilka razy poprawić, zmienić dętkę, ale to nic nie daje.
Przynajmniej ciało lepiej mam przygotowane - zjadłem pół paczki makaronu, a druga połowa czekała na śniadanie.
Spać poszedłem znacznie później niżbym sobie tego życzył - przed 1. w nocy.
Dzień II
Konin - Kalisz - Ostrów Wlkp. - pociąg - Tarnowskie Góry - Pyskowice - Gliwice - Rybnik - Radlin
Total odo: 6 321 km
Total time: 321:51 h
"Ano wróciłem!" (dz. VI)
Poniedziałek, 21 maja 2012 | dodano:13.06.2012Kategoria 'Koga, powyżej 200 km, Wypad
Km: | 205.39 | Czas: | 09:47 | km/h: | 20.99 | Pr. maks.: | 39.67 | Rower: | Koga |
Oj z początku nie chciało się zbytnio kręcić.
Za bardzo nie ma o czym pisać - po prostu tranzyt do domu (+kilka gmin :D)
Wrocław - Oleśnica - Wyszogród - Stronia - Wabienice - Dziadowa Kłoda - Syców - Ostrzeszów - Ostrów Wlkp. - Kalisz - Konin
Total odo: 5 625 km
Total time: 280:26 h
Za bardzo nie ma o czym pisać - po prostu tranzyt do domu (+kilka gmin :D)
Wrocław - Oleśnica - Wyszogród - Stronia - Wabienice - Dziadowa Kłoda - Syców - Ostrzeszów - Ostrów Wlkp. - Kalisz - Konin
Total odo: 5 625 km
Total time: 280:26 h
Grupa Poznańska się rozpada (dz. V)
Niedziela, 20 maja 2012 | dodano:12.06.2012Kategoria 'Koga, powyżej 100 km, Wypad
Km: | 175.58 | Czas: | 08:17 | km/h: | 21.20 | Pr. maks.: | 64.47 | Rower: | Koga |
Wstałem dość wcześnie, ok. 7.30, ale ruszyłem po 11. Postanowiłem się nie śpieszyć i posiedzieć na 'herbatce u Maciągów'.
Do Polanicy jechałem w towarzystwie Borafu (który zaraz po wyjeździe z miejsca Zlotu miał problem - spadł mu łańcuch i to w tak niefortunnie że blokowały go śrubki najmniejszej tarczy, którą ostatecznie trzeba było zdjąć.
Jakby ktoś chciał bić rekord prędkości po polecam krajówkę z Kłodzka do Barda - dobra nawierzchnia, a proste bardzo długie, dzięki czemu przy użych prędkościach nie jedzie się z duszą na ramieniu.
Z racji późnego startu, do Wrocławia, w gościnę do Gagarina i Ewci dojechałem ok. 23.
Na koniec dnia jeszcze się wyrżnąłem na schodach :D
Dzień VI
ognisko - Marianówka - Bystrzyca Kł. - Polanica - Kłodzko - Bardo - Olbrachcice - Piława Górna - Bielawa - Pieszyce - Dzierżoniów - Sieniawka - Oleszna - Przemiłów - Świątniki - Ręków - Solna - Gniechowice - Wrocław
Total odo: 5 420 km
Total time: 270:39 h
Do Polanicy jechałem w towarzystwie Borafu (który zaraz po wyjeździe z miejsca Zlotu miał problem - spadł mu łańcuch i to w tak niefortunnie że blokowały go śrubki najmniejszej tarczy, którą ostatecznie trzeba było zdjąć.
Jakby ktoś chciał bić rekord prędkości po polecam krajówkę z Kłodzka do Barda - dobra nawierzchnia, a proste bardzo długie, dzięki czemu przy użych prędkościach nie jedzie się z duszą na ramieniu.
Z racji późnego startu, do Wrocławia, w gościnę do Gagarina i Ewci dojechałem ok. 23.
Na koniec dnia jeszcze się wyrżnąłem na schodach :D
Dzień VI
ognisko - Marianówka - Bystrzyca Kł. - Polanica - Kłodzko - Bardo - Olbrachcice - Piława Górna - Bielawa - Pieszyce - Dzierżoniów - Sieniawka - Oleszna - Przemiłów - Świątniki - Ręków - Solna - Gniechowice - Wrocław
Total odo: 5 420 km
Total time: 270:39 h