Wpisy archiwalne w kategorii
Wycieczka
Dystans całkowity: | 10921.65 km (w terenie 2.00 km; 0.02%) |
Czas w ruchu: | 558:24 |
Średnia prędkość: | 19.56 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.79 km/h |
Liczba aktywności: | 146 |
Średnio na aktywność: | 74.81 km i 3h 49m |
Więcej statystyk |
żeby nie było że tyłka się nie ruszyło
Wtorek, 5 maja 2009 | dodano:05.05.2009Kategoria Wycieczka
Km: | 76.46 | Czas: | 03:24 | km/h: | 22.49 | Pr. maks.: | 36.72 | Rower: |
Kazimierz Biskupi - Kleczew - Ślesin - Ignacewo - Lubstów - Stefanowo - Licheń - Anielew - Rudzica
zwykła jazda, bez żadnych atrakcji, jedynie z nieproporcjonalnie dużym deserem przygotowanym na większą przejażdżkę.
Za to godnym opisania jest obniżenie mostka i podniesienia siodła. Różnica jest znaczna! Pierwsze wrażenie to odczucie "kolarskiej" pozycji i gryzienie zbyt wysoko ustawionej kanapy, wystarczy że opuszczę o kilka cm. Pozycja jest wydajniejsza, jakby się mocniej na pedały dało ciskać, średnia też ciut wyższa pomimo uciążliwego wiatru, ale mięśnie ud są znacznie bardziej zmęczone niż normalnie, no i jestem zbyt pochylony - po czasie męczy się krzyż. Przeczuwam że mogę mieć problemy z nadgarstkami, do tej pory jadąc w stylu "złota jesień" kierownicę tylko trzymałem, teraz dodatkowo opieram się na niej i ucisk na dłonie będzie większy. Dodatkowo troszkę mi drętwiały okolice prawego łokcia (!)
zwykła jazda, bez żadnych atrakcji, jedynie z nieproporcjonalnie dużym deserem przygotowanym na większą przejażdżkę.
Za to godnym opisania jest obniżenie mostka i podniesienia siodła. Różnica jest znaczna! Pierwsze wrażenie to odczucie "kolarskiej" pozycji i gryzienie zbyt wysoko ustawionej kanapy, wystarczy że opuszczę o kilka cm. Pozycja jest wydajniejsza, jakby się mocniej na pedały dało ciskać, średnia też ciut wyższa pomimo uciążliwego wiatru, ale mięśnie ud są znacznie bardziej zmęczone niż normalnie, no i jestem zbyt pochylony - po czasie męczy się krzyż. Przeczuwam że mogę mieć problemy z nadgarstkami, do tej pory jadąc w stylu "złota jesień" kierownicę tylko trzymałem, teraz dodatkowo opieram się na niej i ucisk na dłonie będzie większy. Dodatkowo troszkę mi drętwiały okolice prawego łokcia (!)
Zlot! - Epilog
Poniedziałek, 27 kwietnia 2009 | dodano:04.05.2009Kategoria Wycieczka
Km: | 42.25 | Czas: | 02:07 | km/h: | 19.96 | Pr. maks.: | 43.27 | Rower: |
Budzę się ok. 6. już o 7. jestem na drodze.Szybko przejeżdżam przez Turek, za miastem, na komisie podziwiam Cadillaca Eldorado z lat. 60. - klasyczny krążownik. Sama maska miała ok. 2 m długości! Ehhh... fajnie byłoby mieć taką maszynę. No cóż na razie pozostaje mi rower któremu nie równa się żaden samochód! Do Konina trafiam jadąc główną trasą, bez żadnych zdarzeń, nawet "Czarne Łepki" nie stały przy drodze. W domu jestem w niecałe 24 h od wyruszenia z Podlecic - o 9.30. ufff... nareszcie! Wszędzie dobrze...
Zjadam śniadanie, a potem do 14. śpię.
Zdjęcia ze zlotu
Zjadam śniadanie, a potem do 14. śpię.
Zdjęcia ze zlotu
Zlot! - cz. IV - Powrót
Niedziela, 26 kwietnia 2009 | dodano:04.05.2009Kategoria Wycieczka
Km: | 218.18 | Czas: | 10:43 | km/h: | 20.36 | Pr. maks.: | 45.31 | Rower: |
Po godz. 7. budzi mnie Transatlantyk - potrzebuje klucze od mojego zapięcia, którym spiąłem rowery przy lampie. Uffff... nie spałem nawet 3h (później się to na mnie zemści!), usnąć też już nie zdołałem. Zjedliśmy śniadanie i rozpoczęło się zwijanie obozowiska. Pierwszy odjechał Transatlantyk i Arkadoo, następnie Natalia z Remigiuszem, w końcu nadszedł czas na mnie, Szkodnika i Mikiego. Pożegnaliśmy się z resztą uczestników i ruszyliśmy na Złoty Potok, po drodze mijając wielu rowerzystów (większość to kolarze), o dziwo (a może jednak nie...) na północ od Częstochowy nie spotkałem ani jednego. W Janowie się rozstałem z chłopakami, podziękowaliśmy sobie za jazdę (dzięki panowie za holowanie :D) i ruszyliśmy w swoich kierunkach. Przez Olsztyn dojechałem do Częstochowy, zaopatrzyłem się w mapę Polski (bo nie pomyślałem o takiej możliwości powrotu do domu i miałem tylko mapę wklp.), przepakowałem się i ruszyłem przebić się przez to Wielkie Miasto. Ufff... na głównej zakaz dla rowerzystów, ścieżka/chodnik w fatalnym stanie. Gdy zjechałem na drogę szybko przegonił mnie z niej policjant. Na szczęście bez większych problemów dotarłem na trasę prowadzącą do Sieradza. Była to trasa nr 483... (może bym znalazł krótszą, ale ta była najprostsza - najmniej spoglądania na mapę) Jakaż ta droga jest nuuudna! Okolica niezbyt ładna i nieciekawa, dookoła paskudne topole, na szczęście było lekko (1 - 2 %) z górki. Pod koniec robi się dookoła ładniej, widzę elektrownię w Bełchatowie i gorę Kamieńsk
W Szczercowie kieruje się na Sieradz, okolica robi się urokliwsza, sprawnie docieram do miasta ok. godz. 20. Na przedmieściach dostrzegam gostka ciągnącego przyczepkę - swojak! ścigam go! Gdy się zbliżyłem okazało się że była to rowerowa rodzinka - mama na dyszlu ciągnąca rowerek dziecka, a tata z drugą pociechą na foteliku i Bob'em - samoróbką (!). Rodzina spędza czas na wakacje jeżdżąc na wyprawy rowerowe - ostatnio byli na Borholmie. Ja opowiadam im zaś kilka słów o forum i oczywiście zapraszam. Niestety do tej pory chyba nie skorzystali :| Po kilku min. wspólnej jazdy nasze drogi się rozchodzą. W Sieradzu robię jeszcze przystanek na skromną kolację i ok. godz. 21.30 ruszam. Do Turku (prawie w domu) ani blisko ani daleko - 50 km. No i zaczęło się! Chce mi się spać!!! Tak już było do końca drogi, starałem się to umorzyć chociaż krótkimi odpoczynkami, najpierw się oparłem się na kierownicy, potem przysiadłem pod sklepem. Na jakiś czas pomogło. Przejechałem tak kilkanaście km, zataczając się po pasie, na szczęście ruch był minimalny, bo czasami wjeżdżałem na lewy pas, dobrze ze się nie przewróciłem. W jednym z otwartych jeszcze wiejskich barów jakiś dupek rzucił mi pod koło butelkę, na szczęście nie wjechałem w rozbite szkło. Przyodziany w koszulkę, bluzkę, polar i deszczówkę przegramoliłem się na drugą stronę przydrożnego rowu, zgasiłem lampki, oparłem głowę o sakwy (takie zabezpieczenie) i zdrzemnąłem się. Obudziłem się po godz. 2. (spałem ponad godzinę), cały dygotałem z zimna. Na rowerze szybko się rozgrzałem. Na stacji benzynowej kupiłem kawowe cukierki Kopiko. Mogłem kupić jakiś napój - Burn, albo Tigera, bo sen znów zaatakował - cukierki nie zdały egzaminu. Tym razem stwierdziłem że nie ma to sensu i 2 km. przed Turkiem położyłem się spać w lasku przy drodze. Z racji późnej godziny (3.30) nie rozbijałem namiotu.
Podlesice - Żarki - Złoty Potok - Janów
10. - 3.30
W Szczercowie kieruje się na Sieradz, okolica robi się urokliwsza, sprawnie docieram do miasta ok. godz. 20. Na przedmieściach dostrzegam gostka ciągnącego przyczepkę - swojak! ścigam go! Gdy się zbliżyłem okazało się że była to rowerowa rodzinka - mama na dyszlu ciągnąca rowerek dziecka, a tata z drugą pociechą na foteliku i Bob'em - samoróbką (!). Rodzina spędza czas na wakacje jeżdżąc na wyprawy rowerowe - ostatnio byli na Borholmie. Ja opowiadam im zaś kilka słów o forum i oczywiście zapraszam. Niestety do tej pory chyba nie skorzystali :| Po kilku min. wspólnej jazdy nasze drogi się rozchodzą. W Sieradzu robię jeszcze przystanek na skromną kolację i ok. godz. 21.30 ruszam. Do Turku (prawie w domu) ani blisko ani daleko - 50 km. No i zaczęło się! Chce mi się spać!!! Tak już było do końca drogi, starałem się to umorzyć chociaż krótkimi odpoczynkami, najpierw się oparłem się na kierownicy, potem przysiadłem pod sklepem. Na jakiś czas pomogło. Przejechałem tak kilkanaście km, zataczając się po pasie, na szczęście ruch był minimalny, bo czasami wjeżdżałem na lewy pas, dobrze ze się nie przewróciłem. W jednym z otwartych jeszcze wiejskich barów jakiś dupek rzucił mi pod koło butelkę, na szczęście nie wjechałem w rozbite szkło. Przyodziany w koszulkę, bluzkę, polar i deszczówkę przegramoliłem się na drugą stronę przydrożnego rowu, zgasiłem lampki, oparłem głowę o sakwy (takie zabezpieczenie) i zdrzemnąłem się. Obudziłem się po godz. 2. (spałem ponad godzinę), cały dygotałem z zimna. Na rowerze szybko się rozgrzałem. Na stacji benzynowej kupiłem kawowe cukierki Kopiko. Mogłem kupić jakiś napój - Burn, albo Tigera, bo sen znów zaatakował - cukierki nie zdały egzaminu. Tym razem stwierdziłem że nie ma to sensu i 2 km. przed Turkiem położyłem się spać w lasku przy drodze. Z racji późnej godziny (3.30) nie rozbijałem namiotu.
Podlesice - Żarki - Złoty Potok - Janów
10. - 3.30
Zlot! - cz. III - Integrujmy się!
Sobota, 25 kwietnia 2009 | dodano:04.05.2009Kategoria Wycieczka
Km: | 59.40 | Czas: | 03:16 | km/h: | 18.18 | Pr. maks.: | 59.86 | Rower: |
Przebudziłem się już o 5. i miałem zmarznięte stopy, na szczęście szybko zasnąłem i przestało być mi zimno :)
Z namiotów zaczęliśmy się gramolić ok 7. (jedynie blindbob chrapał znacznie dłużej ;). Zjedliśmy śniadanie i postanowiliśmy że o 10. ruszamy na wycieczkę do zamku Ogrodzieniec. Okazało się że tuż obok kempingu, na skraju lasu rozkładają tor dla małych pierdzących samochodzików :| Zgodnie z planem - o 10. ruszyliśmy. Pierwszy postój już po 2 km :P

Kluczyliśmy wioskami, jakimi - nie wiem (błoga niewiedza uczestnika), kierowali przede wszystkim Marek i Zbyszek :P Po drodze był tylko duży podjazd, potem zjazd na którym w ogóle nie można było się rozpędzić, podjazd i bardzo szybki zjazd :P Dalej również wioski zjazdy i pojazdy XD

W Podzamczy rozłożyliśmy się z rowerami, jedni poszli na lody, część zwiedzać zamek, Miki z Rafałem na skałki, reszta wylegiwała się pod twierdzą. Ja wybrałem zestaw all included - lody, zamek w ubiegłym roku widziałem, za to obszedłem go dookoła przy okazji włażąc na skałki.


o 12.30 ruszyliśmy spod zamku, zatrzymaliśmy się na małe zakupy w sklepiku, wszyscy ruszyli na Birów, ja chwilkę zamarudziłem wcinając bułe i jogurt, Miki i reszta ekipy łódzkiej (więzy kilometrów pozostają! :D ) musiali zawracać i czekać na mnie. Na szczycie dołączyliśmy do reszty forumowiczów. Część poszła zwiedzać gród, pozostali rozsiadli się na ławkach. Ja też zostałem, nie miałem ochoty na zwiedzanie dużego parkanu :P Po dłuższej chwili zaczęli wracać ludzie, powolutku się zebraliśmy i ruszyliśmy. Szlakiem objechaliśmy gród i kawałek dalej urządziliśmy sesje zdjęciową.

Dalej znów była tylko jazda, drogami polnymi, asfaltem, z górki pod górkę... Droga powrotna średnio się udała - trasa była dłuższa, nawierzchnia gorsza, a peleton rozpadł się i rozciągnął na bardzo długim odcinku. Najpierw trzymałem się na samiutkim końcu, potem ruszyłem za Mikim, Transatlantykiem, Remigiuszem i Rafałem (więzy...), do Podlesic dojechałem kilka/kilkanaście min. po nich razem z Magdą (mduddek), MK i Quapciem. Po drodze wpadłbym na Mdudek - na zjeździe wyprzedziła mnie, jakaś baba nie upilnowała kundla, przez co Magda musiała hamować tuż przede mną ufff... na szczęście przed zlotem wymieniałem klocki :)
Po powrocie na kemping wzięliśmy prysznic, zjedliśmy coś w barze, okazało się że reszta ekipy pojechała zwiedzać zamek, przyjechali godzinę po nas. Rozpierzchliśmy się między namiotami, ja pojechałem do sklepu, potem Miki z Waxmundem, przywożąc dary dla ekipy - kiełbachę i browary. Na wytyczonym rano torze samochodziki popierdywały aż do momentu w którym jeden z nich wylądował na boku :P Samochodzik szybo ustawili na koła, ale tor powoli zwijano. Następnie zasiedliśmy w kręgu i rozpoczęła się druga cześć dzisiejszego integrowania się. Rozdano naklejki zaprojektowane przez Natalię, wpisaliśmy się na mapkę, Remigiusz zrobił odśrodkową panoramę.


Nadszedł czas na ognicho. Najpierw przygotowaliśmy się, poszli po drewno do palenia, ja w tym czasie robiłem porządek w namiocie. Jak wszyscy przynieśli opał, ja ruszyłem, z Rafałem przynieśliśmy 3-mertowy pieniek :P Po czasie ognisko trzaskało, kiełbaski się piekły, Miki przygrywał na gitarze. Dzisiejszego wieczora towarzycho szybciej wyłamywało się spać - część musiała rano wyruszać. Ostatecznie na placu boju pozostało tylko 5 śmiałków - Natalia, Dynuel, Waxmund, Usulovski i ja. Dynuela ogarną szał palenia i cały czas dokooptowywał gałęzi do ognicha, a potem fotografował swoje dzieło XD Z czasem płomień prawie sięgał do gałęzi rosnącej w pobliżu sosenki, a tylko folia ochroniła najbliższe namioty :P Poza ogniskiem było tak zimno że postanowiliśmy przeczekać nocne mrozy, lecz ok. godz. 4 płomień zgasł, więc postanowiliśmy poszukać nowego lokum. Świetnym miejscem okazała się kempingowa łazienka - mmmm... cieplutko :P
Trochę pogadaliśmy, wymieniliśmy się planami na najbliższe wyprawy, w międzyczasie strażnik obiektu zaskoczył nas, ale tylko się uśmiechnął i poszedł dalej :) Ostatecznie po godz. 5. pożegnałem się z chłopakami (Natalia już spała) i robiąc wielki szum folią NRC poszedłem spać

Podlesice - Kroczyce - Przyłóbsko - Siamoszyce - Mokrus (zajebisty podjazd!) - Siamoszyce - Mokrus (jeszcze raz! :) - Kiełkowice - Podzamcze - Góra Birów - Bzów - Kromołów - Karlin - Kiełkowice - Żerkowice - Morsko - Włodowice - Rzędkowice - Podlesice
10. - 16.30
Z namiotów zaczęliśmy się gramolić ok 7. (jedynie blindbob chrapał znacznie dłużej ;). Zjedliśmy śniadanie i postanowiliśmy że o 10. ruszamy na wycieczkę do zamku Ogrodzieniec. Okazało się że tuż obok kempingu, na skraju lasu rozkładają tor dla małych pierdzących samochodzików :| Zgodnie z planem - o 10. ruszyliśmy. Pierwszy postój już po 2 km :P

ekipa ze zlotu rusza na wycieczkę do Ogrodzińca© vagabond
Kluczyliśmy wioskami, jakimi - nie wiem (błoga niewiedza uczestnika), kierowali przede wszystkim Marek i Zbyszek :P Po drodze był tylko duży podjazd, potem zjazd na którym w ogóle nie można było się rozpędzić, podjazd i bardzo szybki zjazd :P Dalej również wioski zjazdy i pojazdy XD

kolejna panorama© vagabond
W Podzamczy rozłożyliśmy się z rowerami, jedni poszli na lody, część zwiedzać zamek, Miki z Rafałem na skałki, reszta wylegiwała się pod twierdzą. Ja wybrałem zestaw all included - lody, zamek w ubiegłym roku widziałem, za to obszedłem go dookoła przy okazji włażąc na skałki.

Orgodzieniec© vagabond

ściana Ogrodzieńca© vagabond
o 12.30 ruszyliśmy spod zamku, zatrzymaliśmy się na małe zakupy w sklepiku, wszyscy ruszyli na Birów, ja chwilkę zamarudziłem wcinając bułe i jogurt, Miki i reszta ekipy łódzkiej (więzy kilometrów pozostają! :D ) musiali zawracać i czekać na mnie. Na szczycie dołączyliśmy do reszty forumowiczów. Część poszła zwiedzać gród, pozostali rozsiadli się na ławkach. Ja też zostałem, nie miałem ochoty na zwiedzanie dużego parkanu :P Po dłuższej chwili zaczęli wracać ludzie, powolutku się zebraliśmy i ruszyliśmy. Szlakiem objechaliśmy gród i kawałek dalej urządziliśmy sesje zdjęciową.

Wszyscy uczestnicy Zlotu!© vagabond
Dalej znów była tylko jazda, drogami polnymi, asfaltem, z górki pod górkę... Droga powrotna średnio się udała - trasa była dłuższa, nawierzchnia gorsza, a peleton rozpadł się i rozciągnął na bardzo długim odcinku. Najpierw trzymałem się na samiutkim końcu, potem ruszyłem za Mikim, Transatlantykiem, Remigiuszem i Rafałem (więzy...), do Podlesic dojechałem kilka/kilkanaście min. po nich razem z Magdą (mduddek), MK i Quapciem. Po drodze wpadłbym na Mdudek - na zjeździe wyprzedziła mnie, jakaś baba nie upilnowała kundla, przez co Magda musiała hamować tuż przede mną ufff... na szczęście przed zlotem wymieniałem klocki :)
Po powrocie na kemping wzięliśmy prysznic, zjedliśmy coś w barze, okazało się że reszta ekipy pojechała zwiedzać zamek, przyjechali godzinę po nas. Rozpierzchliśmy się między namiotami, ja pojechałem do sklepu, potem Miki z Waxmundem, przywożąc dary dla ekipy - kiełbachę i browary. Na wytyczonym rano torze samochodziki popierdywały aż do momentu w którym jeden z nich wylądował na boku :P Samochodzik szybo ustawili na koła, ale tor powoli zwijano. Następnie zasiedliśmy w kręgu i rozpoczęła się druga cześć dzisiejszego integrowania się. Rozdano naklejki zaprojektowane przez Natalię, wpisaliśmy się na mapkę, Remigiusz zrobił odśrodkową panoramę.

Dzielenia naklejkami forumowymi autorstwa Natalii© vagabond

Człowiek - Panorama w akcji!© vagabond
Nadszedł czas na ognicho. Najpierw przygotowaliśmy się, poszli po drewno do palenia, ja w tym czasie robiłem porządek w namiocie. Jak wszyscy przynieśli opał, ja ruszyłem, z Rafałem przynieśliśmy 3-mertowy pieniek :P Po czasie ognisko trzaskało, kiełbaski się piekły, Miki przygrywał na gitarze. Dzisiejszego wieczora towarzycho szybciej wyłamywało się spać - część musiała rano wyruszać. Ostatecznie na placu boju pozostało tylko 5 śmiałków - Natalia, Dynuel, Waxmund, Usulovski i ja. Dynuela ogarną szał palenia i cały czas dokooptowywał gałęzi do ognicha, a potem fotografował swoje dzieło XD Z czasem płomień prawie sięgał do gałęzi rosnącej w pobliżu sosenki, a tylko folia ochroniła najbliższe namioty :P Poza ogniskiem było tak zimno że postanowiliśmy przeczekać nocne mrozy, lecz ok. godz. 4 płomień zgasł, więc postanowiliśmy poszukać nowego lokum. Świetnym miejscem okazała się kempingowa łazienka - mmmm... cieplutko :P
Trochę pogadaliśmy, wymieniliśmy się planami na najbliższe wyprawy, w międzyczasie strażnik obiektu zaskoczył nas, ale tylko się uśmiechnął i poszedł dalej :) Ostatecznie po godz. 5. pożegnałem się z chłopakami (Natalia już spała) i robiąc wielki szum folią NRC poszedłem spać

Ognicho© vagabond
Podlesice - Kroczyce - Przyłóbsko - Siamoszyce - Mokrus (zajebisty podjazd!) - Siamoszyce - Mokrus (jeszcze raz! :) - Kiełkowice - Podzamcze - Góra Birów - Bzów - Kromołów - Karlin - Kiełkowice - Żerkowice - Morsko - Włodowice - Rzędkowice - Podlesice
10. - 16.30
Zlot! - cz. II - Ekipa łódzka rusza do Podlesic
Piątek, 24 kwietnia 2009 | dodano:04.05.2009Kategoria Wycieczka
Km: | 172.53 | Czas: | 07:22 | km/h: | 23.42 | Pr. maks.: | 59.86 | Rower: |
Z Transatlantykiem obudziliśmy się ok. 5. Ja jeszcze troszkę zdrzemnąłem się. Wstaliśmy bardzo wcześnie, wyruszyliśmy szybciej niż planowaliśmy - bo o 7.30. Miki przeprowadził nas łódzkimi uliczkami na trasę do Bełchatowa, po drodze ktoś rzucił za nami: "Wyścig Pokoju jedzie" XD. Po drodze miałem stracha że zerwała mi się szprycha - coś klekotało mi w tylnym kole, na szczęście Rafał uwolnił mnie od obaw - to tylko expander się obijał o szprychy, ufff...
Na trasie bełchatowskiej miejscami zacząłem nie nadążać za resztą ekipy i tak było do końca - jak straciłem ich tylko na kilka metrów tak przepaść zaczęła coraz bardziej rosnąc. Na szczęście często towarzyszył mi Transatlantyk, który najlepiej prowadził, utrzymując znośne, ale żwawe jak dla mnie tempo. Kilka km przed Bełchatowem cały peleton wyminą Remigiusza, robiącego zdjęcia, ja stanąłem przy nim, napiłem się i ruszyłem dalej. Zjechaliśmy z małej górki, stanęliśmy na chwilkę na światłach, a Remiga nie było dalej, zielone - jedziemy, po niespełna 2 min. znów się odwróciłem by go wypatrzeć, a on już mi siedział na "ogonie" - to jest pocisk na rowerze! - uczucie jak w czasie bitwy powietrznej ;) Dojechaliśmy do Bełchatowa, tam dołączył do nas Szkodnik, kolejny postój, pojedliśmy schaboszczaki i udka które miałem z domu XD Gdy ruszyliśmy musiałem całą ekipę zatrzymać (nie po raz ostatni) bo wydawało mi się że rękawiczkę zostawiłem, na szczęście była w kieszeni i ruszyliśmy dalej.

Jednogłośnie zdecydowaliśmy żeby nadłożyć kilka km i wjechać na górę Kamieńsk. Podjazd był na początku stromy no i bardzo długi. Najgorszy był pierwszy odcinek - pod koniec zaczęło mi oddechu brakować, dalej znacznie lepiej, widoki podziwiałem po drodze :) Niestety nie pokonałem tego podjazdu za jednym razem - co chwila odwracałem się żeby rzucić okiem na elektrownie - w końcu za którymś razem za mocno kierownicą odbiłem i musiałem się nogą podeprzeć. Na szczycie urządziliśmy przerwę, porobiliśmy trochę zdjęć na rozciągający się na wiele kilometrów widok. Spotkaliśmy też rowerzystę który pracuje w okolicy, co więcej zna nasze forum! trochę pogadaliśmy i w dóóóóóół. Zjazd był szybki, ale przez mocny wmordewiał nie mogłem przekroczyć 60 km/h. Jeszcze tam wrócę i może nawet swój rekord przebiję! :]

Dalsza trasa prowadziła przez miasteczka i wioski, dalej jechaliśmy szybko, tylko trochę jak wycieczka szkolna - co niecałą godzinę postój, a to podjeść, napić się, ja musiałem raz na stacje zjechać, innym razem wypiął mi się expander i spadł mi z bagażnika namiot - kolejny postój itd. itp. ;) Ale była to dla mnie pierwsza poważna jazda w grupie, do tej pory nie miałem przyjemności jechać w taki sposób - w peletonie, w którym obijały się o siebie sakwy prowadzących Mikiego i Remigiusza.
Na trasie z Radomska mijało nas kilkanaście wozów strażackich, zapewne na obchody św. Floriana jechali, a jak na ironię kilka km dalej w Złotym Potoku (już Jesteśmy w Złotym Potoku?! Czyli już na Jurze?!!! - to było zaskoczenie :) okazało się że wybuchł pożar!
Do celu nie pozostało już daleko, ale za to stromo - znów długie podjazdy (takiej Jury nie znałem, pomimo że byłem już tam 2x na rowerze), Remigowi pękł pręt pod siodłem, on z Transatlantykiem zostali, my ruszyliśmy, ale szybko nas dogonili. Przed Podlesicami ja zostałem gdzieś daleeeeeko w tyle, przez kempingiem zebraliśmy się żeby wjechać uroczyście, w szyku - w parach, zapewne by błysnąć przed grupą krakowską, której nie było :P Nie dojechali również gdy już zarejestrowani rozbiliśmy namioty, i gdy braliśmy kąpiel. Ktoś od nich wspominał że muszą być przed nami? :P W międzyczasie dojechało kilku forumowiczów, ale krakusów nadal nie było. Już umyty wyjrzałem za nimi na drogę - są! NARESZCIE! pierwszy zjawił się Blindbob, dalej reszta ekipy.
Rozbili namioty, pomogliśmy Usulowskiemu w rozbiciu jego chatki, nazbierano gałęzi na ognicho, każdy opowiedział kilka słów o sobie i tak siedzieliśmy z kiełbaskami nad ogniem, na gitarze przygrywał nam Miki, Transatlantyk i Waxmund. Wszystko to trwało do godziny 3. w nocy.
Łódź - Ksawerów - Pabianice - Rydzyny - Pawłówek - Dłutów - Wadlew - Bełchatów (stąd ze Szkodnikiem) - Łękawa - Kaliska - Góra Kamieńsk - Łękińsko - Brudzice - Dobryszyce - Radomsko - Gidle - Garnek - Św. Anna - Złoty Potok - Niegowa - Kotowice - Podlesice
7.30 - 18.30
Na trasie bełchatowskiej miejscami zacząłem nie nadążać za resztą ekipy i tak było do końca - jak straciłem ich tylko na kilka metrów tak przepaść zaczęła coraz bardziej rosnąc. Na szczęście często towarzyszył mi Transatlantyk, który najlepiej prowadził, utrzymując znośne, ale żwawe jak dla mnie tempo. Kilka km przed Bełchatowem cały peleton wyminą Remigiusza, robiącego zdjęcia, ja stanąłem przy nim, napiłem się i ruszyłem dalej. Zjechaliśmy z małej górki, stanęliśmy na chwilkę na światłach, a Remiga nie było dalej, zielone - jedziemy, po niespełna 2 min. znów się odwróciłem by go wypatrzeć, a on już mi siedział na "ogonie" - to jest pocisk na rowerze! - uczucie jak w czasie bitwy powietrznej ;) Dojechaliśmy do Bełchatowa, tam dołączył do nas Szkodnik, kolejny postój, pojedliśmy schaboszczaki i udka które miałem z domu XD Gdy ruszyliśmy musiałem całą ekipę zatrzymać (nie po raz ostatni) bo wydawało mi się że rękawiczkę zostawiłem, na szczęście była w kieszeni i ruszyliśmy dalej.

ekipa łódzka w pełnym składzie© vagabond
Jednogłośnie zdecydowaliśmy żeby nadłożyć kilka km i wjechać na górę Kamieńsk. Podjazd był na początku stromy no i bardzo długi. Najgorszy był pierwszy odcinek - pod koniec zaczęło mi oddechu brakować, dalej znacznie lepiej, widoki podziwiałem po drodze :) Niestety nie pokonałem tego podjazdu za jednym razem - co chwila odwracałem się żeby rzucić okiem na elektrownie - w końcu za którymś razem za mocno kierownicą odbiłem i musiałem się nogą podeprzeć. Na szczycie urządziliśmy przerwę, porobiliśmy trochę zdjęć na rozciągający się na wiele kilometrów widok. Spotkaliśmy też rowerzystę który pracuje w okolicy, co więcej zna nasze forum! trochę pogadaliśmy i w dóóóóóół. Zjazd był szybki, ale przez mocny wmordewiał nie mogłem przekroczyć 60 km/h. Jeszcze tam wrócę i może nawet swój rekord przebiję! :]

panorama z góry Kamieńsk© vagabond
Dalsza trasa prowadziła przez miasteczka i wioski, dalej jechaliśmy szybko, tylko trochę jak wycieczka szkolna - co niecałą godzinę postój, a to podjeść, napić się, ja musiałem raz na stacje zjechać, innym razem wypiął mi się expander i spadł mi z bagażnika namiot - kolejny postój itd. itp. ;) Ale była to dla mnie pierwsza poważna jazda w grupie, do tej pory nie miałem przyjemności jechać w taki sposób - w peletonie, w którym obijały się o siebie sakwy prowadzących Mikiego i Remigiusza.
Na trasie z Radomska mijało nas kilkanaście wozów strażackich, zapewne na obchody św. Floriana jechali, a jak na ironię kilka km dalej w Złotym Potoku (już Jesteśmy w Złotym Potoku?! Czyli już na Jurze?!!! - to było zaskoczenie :) okazało się że wybuchł pożar!
Do celu nie pozostało już daleko, ale za to stromo - znów długie podjazdy (takiej Jury nie znałem, pomimo że byłem już tam 2x na rowerze), Remigowi pękł pręt pod siodłem, on z Transatlantykiem zostali, my ruszyliśmy, ale szybko nas dogonili. Przed Podlesicami ja zostałem gdzieś daleeeeeko w tyle, przez kempingiem zebraliśmy się żeby wjechać uroczyście, w szyku - w parach, zapewne by błysnąć przed grupą krakowską, której nie było :P Nie dojechali również gdy już zarejestrowani rozbiliśmy namioty, i gdy braliśmy kąpiel. Ktoś od nich wspominał że muszą być przed nami? :P W międzyczasie dojechało kilku forumowiczów, ale krakusów nadal nie było. Już umyty wyjrzałem za nimi na drogę - są! NARESZCIE! pierwszy zjawił się Blindbob, dalej reszta ekipy.
Rozbili namioty, pomogliśmy Usulowskiemu w rozbiciu jego chatki, nazbierano gałęzi na ognicho, każdy opowiedział kilka słów o sobie i tak siedzieliśmy z kiełbaskami nad ogniem, na gitarze przygrywał nam Miki, Transatlantyk i Waxmund. Wszystko to trwało do godziny 3. w nocy.
Łódź - Ksawerów - Pabianice - Rydzyny - Pawłówek - Dłutów - Wadlew - Bełchatów (stąd ze Szkodnikiem) - Łękawa - Kaliska - Góra Kamieńsk - Łękińsko - Brudzice - Dobryszyce - Radomsko - Gidle - Garnek - Św. Anna - Złoty Potok - Niegowa - Kotowice - Podlesice
7.30 - 18.30
Zlot! - cz. I - Do Mikiego
Czwartek, 23 kwietnia 2009 | dodano:04.05.2009Kategoria Wycieczka
Km: | 151.44 | Czas: | 07:42 | km/h: | 19.67 | Pr. maks.: | 47.09 | Rower: |

PIERWSZY MIĘDZYNARODOWY ZLOT FORUM podrozerowerowe.info© vagabond
"Nadejszła wiekopomna kfila!" - wyruszam na lot forum podróżerowerowe.info. Etap pierwszy - do Mikigo.

to sem jo© vagabond
Udaje mi się wyruszyć stosunkowo wcześnie. Za Turkiem przeciwstawia mi się średniej siły wiatr, pomimo tego po kilkunastu kilometrach zmagań robię się głodny i zatrzymuje się na popas przed Uniejowem - wcześniej niż jak planowałem - w Poddębicach. Droga prowadzi mnie przez Niewiesz (?), Pragę (!), urocze Poddębie, pięknymi okolicami rzeczki Ner do Lutomierska w którym zaskoczyły mnie tramwaje kursujące aż z oddalonej o 15 km Łodzi.

gdzie ja jestem?!© vagabond

Św. Krzystof czuwa nad okolicą© vagabond

pałacyk renesansowy w Poddębicach© vagabond

Ner i jego urocza okolica© vagabond

Klasztor w Lutomiersku© vagabond
W międzyczasie rozpoczyna się akcja poszukiwawcza Coli waniliowej dla Mikiego. Dzwonię do sklepu "Piotr i Paweł" w Pabianicach, gdyż google twierdzą że tam można ją dostać. Telefon odbiera pracownica sklepu, odkłada słuchawkę - idzie sprawdzić, włącza się melodyjka rodem z Pegasusa (NES), koncert trwa przeszło minutę, po czym ktoś z trzaskiem odkłada słuchawkę! Kolejne próby połączenia się ze sklepem kończyły się niepowodzeniem. Kolejna szansa na odnalezienia Graala nadarza się w Konstantynowie Łódzkim - sklep Bomi! Wpadam do środka jak burza, przypinając rower tuż przed samym wejściem, pytam się, sprawdzam na półkach, nie ma... Kurcze. Szybki powrót do roweru - czeka nie ruszony. Zjeżdżam z głównej trasy i kieruje się na boczną, w międzyczasie dzwoni Miki i informuje mnie ze będzie w domu ok. godz. 19. Ja do niego dotrę na 18. - mam godzinę czasu... hmmm... zastrzegam numer i ponownie dzwonię do "Piotra i Pawła" - odbierają! XD Co lepsze mają colę. Chwilę główkuję. Postanowione - ruszam na Pabianice by przynieść Mikiemu pitną Radość ;) Do sklepu docieram szybko, rower znów pod wejściem (tym razem tylnym), wpadam, patrzę na półkach, ups nie ma, pytam pracownika, ten wskazuje miejsce gdzie wystawiają jeszcze napoje. Rozglądam się... JEST! Gnam do kasy, przez galeryjkę, do roweru, znów czeka :) Teraz do Łodzi. Po drodze jakiś palant by we mnie uderzył, po czym zawrócił tuż przed innym samochodem ściągając na siebie gromy. Debil...

wspaniały kościół w Pabianicach - muszę tam jeszcze wrócić!© vagabond
Pod blok Mikiego docieram szybko i sprawnie. Ale coś się nie zgadza, pod numerem mieszka ktoś inny hmmm... może blok pomyliłem? sprawdzam sąsiedni - nawet nie ma w nim mieszkania o takim numerze. Wracam pod poprzednią klatkę, przy okazji podjeżdża RafałB, sprawdzamy adres - coś tu nie gra, dzwonimy do Mikiego, a ten wychyla się z okna tuż nad naszymi głowami - później okazało się że do podanego przez niego adresu zakradł się mały błąd, dowiedział się również od nas że zmienili mu nazwisko, na szczęście tylko na domofonie ;)
Zapoznaje resztę ekipy łódzkiej - Transatlantyka i Remigiusza, wciągamy kolacje i już przed 23. idziemy spać
Konin - Władysławów - Turek - Uniejów - Poddębice - Kałów - Szydłów - Lutomiersk - Konstantynów Łódzki - Rypułtowice - Pabianice - Rypółtowice - Łódź
8.30 - 19.00
Nocna przejażdżka
Niedziela, 19 kwietnia 2009 | dodano:20.04.2009Kategoria Wycieczka
Km: | 46.79 | Czas: | 02:22 | km/h: | 19.77 | Pr. maks.: | 39.63 | Rower: |
Rudzica - Grąblin - Licheń - Piotrków - Półwiosek - Kępa - Licheń - Grąblin - Wola Podłężna - Laskówiec
20.50 - 23.30
ruszam testować nowy system oświetlenia - 2+1+2 (dwie lampki tuż nad kołem, czołówka, dwie lampki zadnie). REWELACJA! Duży zasięg i natężenia światła, teraz nawet najciemniejsze lasy nie są mi straszne. Mogę jechać z pełną prędkością, bo do tej pory słaba widoczność mocno ograniczała. Lampki które założyłem to Mactronic DIF-1W (jedna pożyczona od Pawła aka gps #:-) z Kielc - dziękuję) zamontowanie na kiju od szczotki ;P
Przejeżdżając obok bazyliki w Licheniu usłyszałem jakąś melodie pięknie graną na trąbce, po chwili poznałem że to "Barka", patrzę na zegarek i wszystko jasne - godzina 21.39, przystanąłem na chwilę i posłuchałem...
Miałem też przyjemność spotkania na drodze z jeżem - jakie to małe śmiesznie poruszające się zwierzątko. Na początku myślałem że to kot przebiega przez drogę, gdy przyjrzałem się bliżej bardziej przypominało mysz, ale za wolno się przemieszczało, dopiero śmieszne przebieranie krótkimi łapkami zdradziło kim jest nocny spacerowicz.
20.50 - 23.30
ruszam testować nowy system oświetlenia - 2+1+2 (dwie lampki tuż nad kołem, czołówka, dwie lampki zadnie). REWELACJA! Duży zasięg i natężenia światła, teraz nawet najciemniejsze lasy nie są mi straszne. Mogę jechać z pełną prędkością, bo do tej pory słaba widoczność mocno ograniczała. Lampki które założyłem to Mactronic DIF-1W (jedna pożyczona od Pawła aka gps #:-) z Kielc - dziękuję) zamontowanie na kiju od szczotki ;P
Przejeżdżając obok bazyliki w Licheniu usłyszałem jakąś melodie pięknie graną na trąbce, po chwili poznałem że to "Barka", patrzę na zegarek i wszystko jasne - godzina 21.39, przystanąłem na chwilę i posłuchałem...
Miałem też przyjemność spotkania na drodze z jeżem - jakie to małe śmiesznie poruszające się zwierzątko. Na początku myślałem że to kot przebiega przez drogę, gdy przyjrzałem się bliżej bardziej przypominało mysz, ale za wolno się przemieszczało, dopiero śmieszne przebieranie krótkimi łapkami zdradziło kim jest nocny spacerowicz.
wŚOK w wielkim mieście
Sobota, 4 kwietnia 2009 | dodano:04.04.2009Kategoria Wycieczka
Km: | 207.76 | Czas: | 09:35 | km/h: | 21.68 | Pr. maks.: | 40.36 | Rower: |
Konin - Września - Poznań i z powrotem (całość na trasie 92)
od 6.50 - 18.30
Dziś wielki dzień! Jadę do Poznania - miasta które zawsze było tak daleko, a dojazd i powrót tego samego dnia wydawał się nieziemskim wyczynem. Czas zdobyć pierwszy rubin (choć mały to bardzo cieszący) na koronę osiągnięć rowerowych :)
Pobudka o 5.30 - a dworze ciemno, to powolutku gramolę się z łóżka, wyjeżdżam o 6.50. Jest trochę chłodno, ale z czasem się ociepla i do południa jestem już jedynie w spodenkach rowerowych i koszulce. Sama droga do Poznania... Niezbyt ciekawa, nie powala ładnymi widokami, za to jedzie się przyjemnie dzięki niedużemu natężeniu ruchu na szosie. Mam zasłonięty licznik - niezły patent - człowiek jedzie bez jakiegokolwiek parcia na prędkość, czy godzinę w której musi znaleźć się w wybranym punkcie, myśli przestają krążyć wokół jazdy. Polecam! Jadę powolutku nie wysilając się i robiąc wszystko by taki stan rzeczy zachować, pomimo tego na pierwszym przystanku widzę średnią 21 km/h - byłem bardzo zadowolony. Poznań zaczyna się już ok. 20 km przed Poznaniem :) Zmienia się zabudowa, ruch się natęża, mnóstwo sklepów, hurtowni i reklam. Trudno o przystanek PKS na którym można przysiąść, w Swarzędzu dopiero znalazłem przystanek komunikacji podmiejskiej, przysiadam na chwilę, przebieram się i w dalszą drogę. W Antoninku zaczyna się gąszcz Wielkiego Miasta, który nie daje się łatwo ogarnąć takiemu "gościowi z małego miasta" (wieśniakowi) :P Jakoś dojechałem na Ostrów Tumski ulicą Warszawską, zachowując życie na rondzie Śródka. Do rynku brakowało mi już 500m, ale stwierdziłem że mam dosyć przedzierania się przez wielkomiejskie ulice i zawróciłem do domu, wracając dokładnie tą samą drogą do Konina.
Do domu wróciłem w dobrej kondycji (jeszcze mógłbym pośmigać :) głównie dzięki słabemu wiaterkowi i utrzymywaniu umiarkowanego tempa, ale bez żadnych zdjęć, gdyż nie brałem ze sobą aparatu, by nie marnować czasu po drodze.
od 6.50 - 18.30
Dziś wielki dzień! Jadę do Poznania - miasta które zawsze było tak daleko, a dojazd i powrót tego samego dnia wydawał się nieziemskim wyczynem. Czas zdobyć pierwszy rubin (choć mały to bardzo cieszący) na koronę osiągnięć rowerowych :)
Pobudka o 5.30 - a dworze ciemno, to powolutku gramolę się z łóżka, wyjeżdżam o 6.50. Jest trochę chłodno, ale z czasem się ociepla i do południa jestem już jedynie w spodenkach rowerowych i koszulce. Sama droga do Poznania... Niezbyt ciekawa, nie powala ładnymi widokami, za to jedzie się przyjemnie dzięki niedużemu natężeniu ruchu na szosie. Mam zasłonięty licznik - niezły patent - człowiek jedzie bez jakiegokolwiek parcia na prędkość, czy godzinę w której musi znaleźć się w wybranym punkcie, myśli przestają krążyć wokół jazdy. Polecam! Jadę powolutku nie wysilając się i robiąc wszystko by taki stan rzeczy zachować, pomimo tego na pierwszym przystanku widzę średnią 21 km/h - byłem bardzo zadowolony. Poznań zaczyna się już ok. 20 km przed Poznaniem :) Zmienia się zabudowa, ruch się natęża, mnóstwo sklepów, hurtowni i reklam. Trudno o przystanek PKS na którym można przysiąść, w Swarzędzu dopiero znalazłem przystanek komunikacji podmiejskiej, przysiadam na chwilę, przebieram się i w dalszą drogę. W Antoninku zaczyna się gąszcz Wielkiego Miasta, który nie daje się łatwo ogarnąć takiemu "gościowi z małego miasta" (wieśniakowi) :P Jakoś dojechałem na Ostrów Tumski ulicą Warszawską, zachowując życie na rondzie Śródka. Do rynku brakowało mi już 500m, ale stwierdziłem że mam dosyć przedzierania się przez wielkomiejskie ulice i zawróciłem do domu, wracając dokładnie tą samą drogą do Konina.
Do domu wróciłem w dobrej kondycji (jeszcze mógłbym pośmigać :) głównie dzięki słabemu wiaterkowi i utrzymywaniu umiarkowanego tempa, ale bez żadnych zdjęć, gdyż nie brałem ze sobą aparatu, by nie marnować czasu po drodze.
do pracy, z powrotem i do lasu
Poniedziałek, 30 marca 2009 | dodano:03.04.2009Kategoria Wycieczka, Użytkowo
Km: | 32.01 | Czas: | 01:44 | km/h: | 18.47 | Pr. maks.: | 36.39 | Rower: |
łał w końcu skończyłem pracę za dnia - nadal jasno było, w dodatku słonecznie i nie mogłem ot tak sobie wrócić do domu. Przejechałem się po lesie i okolicznych wioskach
plan na marzec wyrobiony! Dziś stuknęło mi 2k km!
plan na marzec wyrobiony! Dziś stuknęło mi 2k km!
PRAWIE do Jarocina
Niedziela, 29 marca 2009 | dodano:02.04.2009Kategoria Wycieczka
Km: | 170.43 | Czas: | 08:41 | km/h: | 19.63 | Pr. maks.: | 56.68 | Rower: |
Stare Miasto - Lisiec Wielki - Nowy Świat - Grodziec - Gizałki - Tarce - Radlin - Nowe Miasto nad Wartą - Żerków - Pyzdry - Trąbczyn - Rzgów - Sławsk - uffff... jestem w Koninie - dom :)
10. - 21.30
dziś wybrałem się na dalszą wycieczkę, wracajac jechałem przez Zamość - to jest wyczyn! :P

Ledwie wyjeżdżam z domu - brrrr - pod bluzę założyłem tylko koszulkę, po kilku km założyłem pod spód dodatkową bluzę. Jadę i główkuję - którą drogą dojechać do Grodźca - prosto przez wioski, czy przez inne wioski, a potem trasą na Jarocin - bo długim wahaniu wybrałem drugi wariant (dłuższy), dlaczego? nie wiem... :) Od Starego Miasta aż pod Jarocin szarpanina z wiatrem, jedynie miejscami w lasach było spokojnie. W Królikowie, tuż za Grodźcem wjeżdżam w nieznane, nigdy nie jechałem dalej. Okazało się że okolica jest bardzo ładna. Niestety - wiosna rozpoczęła się na dobre, a co za tym idzie masakra na drogach - kilkadziesiąt rozjechanych żab mijałem w ciągu całego dnia :|

Za wsią Białobłoty miałem przejechać lasem do Choczy (2 zabytkowe kościółki + zamek), okazało się że zamiast zaznaczonego na mapie asfaltu jest droga gruntowa, darowałem - szkoda czasu, tym bardziej że istniało ryzyko zgubienia drogi. Koniec końców dobrze że tam nie pojechałem, za dużo czasu zeszłoby na zwiedzanie (w domu byłbym chyba o 23.!), a wrócić mogę zawsze. W Giziałkch czas na postój pierwszy postój (poza ok. 20-minutową sesją zdjęciową w lasku), najpierw dramatyczne poszukiwanie przystanku PKS ;) po paru chwilach znalazłem, rozsiadłem się, pojadłem i w dalszą drogę. Tuż przed Jarocinem w Tarce zjechałem na bok ku Wilkowyji (Czarek?), stąd miałem przyjemność oglądać Jarocin z daleka - miasteczko na wzniesieniu, jeszcze tam wrócę, ale dopiero gdy będę miał lepszy aparat. Dalej do uroczego Radlina, z ruinami pałacu, którego ogród przerobiono na cmentarz - marny koniec ;) Ruiny fotografowało kilka osób, z lustrzankami Nikona, ja ze swoim kompakcikiem za 10 funtów wyglądałem śmiesznie.

Dalej już prosta droga do Nowego Miasta - odpoczynek na rynku, którego pilnował bezpański pies - gdy podjechał motocyklista, pies był spokojny, zaczął dopiero na niego szczekać gdy ten odjechał.

Wypiłem cały napój jaki miałem - trzeba poszukać nowej, bo do domu jeszcze daleko, ale wszystko dookoła pozamykane (to nawet dobrze, niech ludzie odpoczną w niedzielę, jak już będę usychał to mogę gdzieś po drodze poprosić o szklaneczkę wody). Od teraz wiatr w plecy, niestety nie pomagał tak bardzo jak przeszkadzał. Doturlałem się do Żerkowa - nawet się na dłużnej nie zatrzymywałem - już tu byłem, szkoda wiec czasu. Za Żerkowem zatrzymałem się na punkcie widokowym z którego rozciąga się wspaniała panorama (ponoś przy dobrej pogodzie widać stamtąd dachy budynków w Koninie! (w linii prostej oddalony o 50 km). Podziwiam widoki, wyjadam zapasy, robię panoramkę. Będę musiał tam jeszcze kiedyś wrócić - ale przyjechać wieczorem, spędzić noc by móc podziwiać wschód Słońca - mam nadzieję że nie zasłonią go drzewa :D.
Za punktem widokowym jest zjazd - na nim pierwszy raz rozpędziłem się do 50km/h (jakaż to była radość!) Dziś 56 km. W Śmiełowie zaopatrzam się w wodę, natrafiam na kapliczkę satanistów, przejeżdżam przez Zamość, po kilkunastu min. jestem w Pyzdrach. Jest godzina 18.50, robi się powoli ciemni, muszę szubko dostać się do Rzgowa, a stamtąd już kawałek do Konina. Po drodze mam okazje podziwiać jak zwykle wspaniały zachód, tym razem objawił się jako czerwona tarcza Słońca pomiędzy chmurami, coś pięknego, niestety mój kiepściuchny aparat nie potrafi tego ująć (eSiXie przybywaj!!!). Robi się ciemno, pomimo tego nie zwalniam tempa jak to zawsze bywało wieczorami ze względu na dziurawe drogi. Docieram do Rzgowa, przejeżdżam przez wiadukt na autostradzie, jeszcze kawałek i... SŁAWKS!!! JUŻ?! nie spodziewałem się ujrzeć ten znak tak szybko, jakaż euforia! :) No to jestem prawie w domu, jeszcze chwila...







10. - 21.30
dziś wybrałem się na dalszą wycieczkę, wracajac jechałem przez Zamość - to jest wyczyn! :P

dłuzsza wycieczka ;)© vagabond
Ledwie wyjeżdżam z domu - brrrr - pod bluzę założyłem tylko koszulkę, po kilku km założyłem pod spód dodatkową bluzę. Jadę i główkuję - którą drogą dojechać do Grodźca - prosto przez wioski, czy przez inne wioski, a potem trasą na Jarocin - bo długim wahaniu wybrałem drugi wariant (dłuższy), dlaczego? nie wiem... :) Od Starego Miasta aż pod Jarocin szarpanina z wiatrem, jedynie miejscami w lasach było spokojnie. W Królikowie, tuż za Grodźcem wjeżdżam w nieznane, nigdy nie jechałem dalej. Okazało się że okolica jest bardzo ładna. Niestety - wiosna rozpoczęła się na dobre, a co za tym idzie masakra na drogach - kilkadziesiąt rozjechanych żab mijałem w ciągu całego dnia :|

Gdzie jest Wally-frog?© vagabond
Za wsią Białobłoty miałem przejechać lasem do Choczy (2 zabytkowe kościółki + zamek), okazało się że zamiast zaznaczonego na mapie asfaltu jest droga gruntowa, darowałem - szkoda czasu, tym bardziej że istniało ryzyko zgubienia drogi. Koniec końców dobrze że tam nie pojechałem, za dużo czasu zeszłoby na zwiedzanie (w domu byłbym chyba o 23.!), a wrócić mogę zawsze. W Giziałkch czas na postój pierwszy postój (poza ok. 20-minutową sesją zdjęciową w lasku), najpierw dramatyczne poszukiwanie przystanku PKS ;) po paru chwilach znalazłem, rozsiadłem się, pojadłem i w dalszą drogę. Tuż przed Jarocinem w Tarce zjechałem na bok ku Wilkowyji (Czarek?), stąd miałem przyjemność oglądać Jarocin z daleka - miasteczko na wzniesieniu, jeszcze tam wrócę, ale dopiero gdy będę miał lepszy aparat. Dalej do uroczego Radlina, z ruinami pałacu, którego ogród przerobiono na cmentarz - marny koniec ;) Ruiny fotografowało kilka osób, z lustrzankami Nikona, ja ze swoim kompakcikiem za 10 funtów wyglądałem śmiesznie.

ruiny pałacu w Radlinie© vagabond
Dalej już prosta droga do Nowego Miasta - odpoczynek na rynku, którego pilnował bezpański pies - gdy podjechał motocyklista, pies był spokojny, zaczął dopiero na niego szczekać gdy ten odjechał.

rynek w Nowym Mieście nad Wartą© vagabond
Wypiłem cały napój jaki miałem - trzeba poszukać nowej, bo do domu jeszcze daleko, ale wszystko dookoła pozamykane (to nawet dobrze, niech ludzie odpoczną w niedzielę, jak już będę usychał to mogę gdzieś po drodze poprosić o szklaneczkę wody). Od teraz wiatr w plecy, niestety nie pomagał tak bardzo jak przeszkadzał. Doturlałem się do Żerkowa - nawet się na dłużnej nie zatrzymywałem - już tu byłem, szkoda wiec czasu. Za Żerkowem zatrzymałem się na punkcie widokowym z którego rozciąga się wspaniała panorama (ponoś przy dobrej pogodzie widać stamtąd dachy budynków w Koninie! (w linii prostej oddalony o 50 km). Podziwiam widoki, wyjadam zapasy, robię panoramkę. Będę musiał tam jeszcze kiedyś wrócić - ale przyjechać wieczorem, spędzić noc by móc podziwiać wschód Słońca - mam nadzieję że nie zasłonią go drzewa :D.

Panorama z punktu widokowego za Żerkowem© vagabond
Za punktem widokowym jest zjazd - na nim pierwszy raz rozpędziłem się do 50km/h (jakaż to była radość!) Dziś 56 km. W Śmiełowie zaopatrzam się w wodę, natrafiam na kapliczkę satanistów, przejeżdżam przez Zamość, po kilkunastu min. jestem w Pyzdrach. Jest godzina 18.50, robi się powoli ciemni, muszę szubko dostać się do Rzgowa, a stamtąd już kawałek do Konina. Po drodze mam okazje podziwiać jak zwykle wspaniały zachód, tym razem objawił się jako czerwona tarcza Słońca pomiędzy chmurami, coś pięknego, niestety mój kiepściuchny aparat nie potrafi tego ująć (eSiXie przybywaj!!!). Robi się ciemno, pomimo tego nie zwalniam tempa jak to zawsze bywało wieczorami ze względu na dziurawe drogi. Docieram do Rzgowa, przejeżdżam przez wiadukt na autostradzie, jeszcze kawałek i... SŁAWKS!!! JUŻ?! nie spodziewałem się ujrzeć ten znak tak szybko, jakaż euforia! :) No to jestem prawie w domu, jeszcze chwila...

światynia sataniswów© vagabond

duuuży JA© vagabond


świat oczyma żuka gnojarza XD© vagabond


Wielkopolska nie jest wcale taka płaska© vagabond

Mothry?© vagabond

Sir Vagabondo herbu "Jeleń z proporca strącony" (nie przeze mnie :)© vagabond